Kryptonim „Goodwood” cz. 3

Uwaga – czytasz trzecią część artykułu. Pierwsza znajduje się tutaj, a druga tutaj.

Dzień drugi, czyli powtórka

Wbrew obawom Niemców, drugi dzień operacji „Goodwood” nie zaczął się od podobnie niszczycielskiego bombardowania, jak dzień pierwszy. Również ostrzał artyleryjski był dużo słabszy. Owszem, trwały lokalne potyczki, ale w miarę jak mijały kolejne godziny, obrońcy zaczęli mieć nadzieję, że Brytyjczycy po wczorajszej krwawej łaźni zrezygnowali.
Brytyjczycy nie zrezygnowali. Owszem, dowództwo zaniepokoiło się poniesionymi stratami, ale wciąż w dwóch czołowych dywizjach, czyli 11. Pancernej oraz Dywizji Gwardii, pozostało około połowy czołgów zdolnych do walki. W dodatku, wreszcie dołączyła do nich również 7. Dywizja Pancerna, mająca prawie nienaruszone stany.
Niemniej, potrzebowano czasu na przegrupowanie i przygotowanie. Zeszło na to mniej więcej do południa. Potem znów setki czołgów runęły na niemieckie pozycje. I zostały, tak jak poprzedniego dnia, przywitane ogniem dział. Walki toczyły się z nie mniejszą zaciętością, ale ich przebieg i skutek był zaskakująco inny – Brytyjczycy, bez wsparcia ciężkich bombowców i choć nadal przy dużych stratach, osiągnęli zdecydowanie lepsze rezultaty niż pierwszego dnia. Co się stało?

Operacji „Goodwood” ciąg dalszy – do boju ruszają „Cromwelle” i „Shermany Firefly” 7. Dywizji Pancernej.

Stało się po prostu to, że dowódcom dywizji pozwolono wreszcie działać bardziej samodzielnie. W sztabach zaczęto się już godzić z myślą, że przełamanie się nie uda, więc i sam Montgomery stracił sporo serca do swojej operacji i przestał wymagać, aby jego generałowie sztywno trzymali się zatwierdzonych przez niego planów. To przyniosło dobry skutek, zwłaszcza że plany te miały się już nijak do rzeczywistości. Z kolei dowództwo 2. Armii (czyli Dempsey) ograniczyło cele natarcia do rozsądnych i możliwych do osiągnięcia. Zaś dowódca VIII Korpusu (O’Connor) zrobił coś bardzo nieszablonowego – pozwolił, aby dowódcy jego dywizji sami zaplanowali i uzgodnili między sobą sposoby realizacji tych celów. Następnie wysłuchał ich propozycji i, ponieważ nie miał uwag, oficjalnie zaaprobował je i rozkazał realizować.

Tym niemniej, jak już wspomniano, w drugim dniu walki toczyły się bez żadnej taryfy ulgowej. Ponownie padali żołnierze i płonęły czołgi. 7. Dywizja Pancerna rehabilitowała się w pełni za wczorajsze kunktatorstwo, idąc teraz ramię w ramię z 11. Dywizją i biorąc na siebie większość ciężaru walk. Wprowadzano do boju ostatnie dostępne rezerwy. Pułk 2. Northamptonshire Yeomanry, cenna i wyspecjalizowana jednostka rozpoznawcza 11. Dywizji, jechał teraz do ataku frontalnego i płacił wysoką cenę za kolejną próbę zdobycia wioski Hubert-Folie (tej samej, w której poprzedniego dnia zwiadowcy „nie napotkali oporu”). Po walce, z pułku udało się skompletować niepełny szwadron, co oznaczało straty rzędu 75%. Jak odnotowano w pułkowej kronice, resztki czołowych pododdziałów: „… wróciły na piechotę, po utracie wszystkich czołgów”…

Tego dnia brytyjskie jednostki nareszcie ze sobą współpracowały w sposób omalże podręcznikowy. Nie oszczędzali się i dowódcy. Świeżo przybyły w nocy w ramach uzupełnień pułkownik Clayton, nowy dowódca 4 batalionu King’s Shropshire Light Infantry, został zniesiony z pola bitwy pod Hubert-Folie na punkt opatrunkowy, mając trzydzieści sześć (!) odłamków szrapnela w ciele. To, że przeżył, można było zaliczyć do kategorii cudów. Ostatecznie pozycje niemieckie padły po skoordynowanym ataku piechurów i ostatnich ocalałych czołgów.

Wieczorem i w nocy stało się jednak jasne, że ograniczone cele ataków w drugim dniu nie uzasadniają tak wysokich strat. Skoro nie widać było szans na przełamanie, to nie było żadnego sensu zużywania cennych jednostek pancernych w bezproduktywnych walkach tylko po to, by zdobyć jeszcze jedną czy dwie wioski. Jak to z goryczą wiele lat później podsumował jeden z wyższych oficerów: „to było jak wbijanie gwoździ za pomocą zegarka”.

Ponownie w dymie i kurzu – „Shermany” z pułku 23. Hussars nacierają w rejonie Colombelles.

Dzień trzeci, czyli interwencja niebios

W rezultacie takiej oceny sytuacji, nad ranem rozpoczęto wycofywanie 11. Dywizji Pancernej (a raczej tego, co z niej pozostało) z pierwszej linii i zastępowanie jej oddziałami 3. Dywizji Piechoty. Piechurzy sprawnie przejęli pozycje, prawie z marszu odparli niemiecki kontratak i raźno ruszyli, by wyprzeć Niemców z kolejnych wiosek.
Wówczas w bitwę wmieszała się pogoda. Po południu niebiosa najwyraźniej uznały, że dość już tego kataklizmu na ziemi i rozpoczęły własną nawałnicę. Wśród grzmotu piorunów okopy w krótkim czasie wypełniły się wodą. Zakurzone drogi w ciągu minut zmieniły się w grzęzawiska, w których z trudem radziły sobie pojazdy gąsienicowe. Kołowe nie miały szans.
Operacja „Goodwood”, rozpoczęta w słoneczny dzień gradem bomb, kończyła się w strugach deszczu i wśród burzowych gromów.

Żaden z walczących, a teraz moknących żołnierzy nie miał pojęcia, że tego samego dnia w odległym „Wilczym Szańcu”, gdzieś w mazurskiej głuszy, pod pokrytym mapami stołem eksplodowała bomba mająca zabić wodza „Tysiącletniej Rzeszy”. Być może gdyby zamach pułkownika Stauffenberga powiódł się, operacja „Goodwood” byłaby ostatnią na tym teatrze wojny. Wtajemniczeni niemieccy generałowie byli gotowi do rozbrojenia esesmanów i wydania podległym sobie jednostkom rozkazu wstrzymania walk przeciw aliantom. Ciekawe, jak wówczas potoczyłaby się historia…
Cudowne ocalenie Adolfa Hitlera i utrata przezeń zaufania do wyższych oficerów Wehrmachtu miały ważne, a dla wielu z generałów (a nawet feldmarszałków) tragiczne konsekwencje. Dla frontowych żołnierzy oznaczało to po prostu kolejne miesiące uporczywych walk i coraz mniejsze szanse na szczęśliwy powrót do domu.

Po bitwie, czyli piekła ciąg dalszy

Nawałnica, która spadła na normandzkie pola w jakimś stopniu dorównywała burzy jaka rozpętała się w alianckim dowództwie. Amerykanie, na czele z Eisenhowerem, uważali się za wystrychniętych na dudka przez Montgomery’ego, który teraz z niezmąconym spokojem ogłaszał wszem i wobec swój kolejny wielki sukces. Sukcesem tym miało być ściągnięcie na brytyjski odcinek ogromnej większości niemieckich sił, zwłaszcza pancernych. Amerykanie, jak wyjaśniał Monty, mieli teraz świetne warunki do swojego natarcia i możliwego przełamania. Skądinąd była to prawda – Niemcy wstrząśnięci w równym stopniu siłą uderzenia, co zaciętością i poświęceniem brytyjskich czołgistów, uznali, że to na brytyjskim odcinku planowane jest przełamanie za wszelką ceną i że należy się zabezpieczyć przed kolejnymi, nieuniknionymi próbami. Przed pozycjami brytyjskimi zgromadziło się więc pięć niemieckich dywizji pancernych. Naprzeciw Amerykanów pozostała jedna…

Tylko, że przed bitwą ten sam Montgomery sugerował zupełnie co innego, a nawet po pierwszym dniu pozwolił, by prasa zaczęła pisać o przełamaniu frontu jako o fakcie dokonanym. Teraz więc nagłe „przypomnienie sobie” o ograniczonych celach natarcia (wspieranych wyciągnięciem pamiętnej karteczki do Dempsey’a) spowodowało, że Eisenhower po prostu się wściekł i utracił do niego resztki zaufania i szacunku. Jego stanowisko poparł brytyjski (!) marszałek lotnictwa Arthur Tedder, który uważał, że Monty po prostu nie potrafi dowodzić i marnuje życie swoich żołnierzy. Z kolei Amerykanie, a zwłaszcza generał Bradley, byli na skraju buntu. Bradley oświadczył Eisenhowerowi, że nie pozwoli, by ogólne dowództwo nad nimi sprawował dalej ktoś tak niekompetentny i zakłamany jak Montgomery.

W tej sytuacji, Eisenhower zaczął poważnie rozważać zdymisjonowanie „tego wypierdka” (jak dosadnie nazwał Monty’ego generał George S. Patton), co jednak okazało się niemożliwe. Montgomery był bowiem, jak to byśmy dzisiaj określili, „mistrzem PR-u” i od czasu El-Alamein niezwykle skutecznie kreował w brytyjskich mediach swój obraz zwycięskiego wodza. A zdymisjonowanie kogoś takiego byłoby nie do przyjęcia dla brytyjskich polityków i opinii publicznej.

Skończyło się więc na tym, że Eisenhower ochłonął, machnął ręką i rozkazał, aby Bradley i jego wojska wróciły do operacji „Cobra”. W tydzień później, pod Avranches, Amerykanie dokonali przełamania. Wojna pozycyjna w Normandii skończyła się – czołgi wreszcie zyskały przestrzenie do walki manewrowej. Wówczas, Montgomery przestał dowodzić całością sił lądowych aliantów, które podzielono na komponent brytyjski (pozostawiony pod jego dowództwem) i amerykański (pod dowództwem Bradley’a). Działania całości odtąd koordynował bezpośrednio Eisenhower.

Krajobraz po bitwie – pancerny ciągnik ewakuacyjny (bezwieżowy „Sherman”) odholowuje z pobojowiska zniszczony brytyjski czołg. Wioska Bourguebus – najdalszy zdobyty punkt podczas operacji „Goodwood”.

Pierwsze oceny brytyjskich strat były przygnębiające. Za zdobycie kilku wiosek zapłacono trzema tysiącami zabitych i rannych. Stracono pół tysiąca czołgów, głównie zniszczonych przez artylerię przeciwpancerną. Niemcy mieli podobną liczbę zabitych i rannych, ale ich straty w czołgach były pięciokrotnie mniejsze. Była jednak także druga istotna różnica w stratach – Brytyjczycy wzięli około 2 000 jeńców, sami zaś stracili niewielu wziętych do niewoli.

Generał Roberts z 11. Dywizji Pancernej, jak na dobrego dowódcę przystało, wykazał się odwagą (tym razem cywilną) i wziął na siebie błąd, jaki popełnił na samym początku bitwy. Uważał, że gdyby pozwolił czołgom majora Close zdobyć Cagny zanim obsadziła je większa liczba niemieckich dział przeciwpancernych, operacja „Goodwood” miałaby szanse powodzenia. Tych czołgów, których wraki pozostały przed Cagny, zabrakło później w decydujących momentach natarcia. Z drugiej strony, jak sam stwierdził: „łatwo jest toczyć bitwy, będąc mądrym po latach”. Swoją dywizją dowodził dalej, skutecznie i umiejętnie do samego końca wojny, doprowadzając ją do aż bałtyckich wybrzeży Niemiec.

Z drugiej strony, Niemcy też mieli po tej bitwie raczej kaca, niż poczucie niewątpliwego sukcesu, jakim było powstrzymanie natarcia blisko tysiąca czołgów. Przygnębiała ich zarówno widoczna przewaga materiałowa aliantów, jak i zdumiewająca nieustępliwość atakujących mimo ponoszenia tak ciężkich strat. Żołnierze jednostek przerzuconych do Normandii z frontu wschodniego uważali, że Brytyjczycy i Amerykanie będą łatwiejszym przeciwnikiem niż Armia Czerwona. Przeżyli szok. Porucznik von Rosen, dowódca kompanii „Tygrysów”, podsumował to krótko i melancholijnie: „pierwszy raz mieliśmy poczucie, że zawiedliśmy”.

Wracając do brytyjskich strat w sprzęcie, to ponieważ większość zniszczonych czołgów pozostała na terenach przez nich opanowanych, Brytyjczykom udało się ewakuować i wyremontować całkiem sporą liczbę tych, które się nie spaliły (wysoka temperatura pożaru „zmiękczała” pancerz; taki czołg nadawał się tylko na złom). Wyczyszczone, umyte, wyremontowane i świeżo odmalowane wozy ponownie trafiły do jednostek. W dodatku dzień w dzień do Normandii przypływały nowe statki ze sprzętem i zaopatrzeniem. Alianckie straty materiałowe uzupełniano błyskawicznie. Paradoksalnie, Niemcy, chociaż nie musieli niczego transportować przez morze, mieli dużo większe kłopoty z wyrównywaniem swoich strat.

Wojna miała trwać jeszcze 10 miesięcy…

Postscriptum:

Przez wiele lat normandzkie pola usłane były wszelkimi artefaktami, jakie pozostały po zaciekłych walkach. Wiele trafiło do muzeum lub do prywatnych zbiorów, sporo zdemontowanych części pojazdów pancernych wykorzystali okoliczni mieszkańcy. Do obecnych czasów ziemia oddaje tam różne pamiątki z 1944 roku…

Aż do lat osiemdziesiątych XX wieku, oficerowie państw NATO odwiedzali tereny operacji „Goodwood” i wspólnie z weteranami z obu stron, analizowali przebieg walk oraz powody tak wysokiej skuteczności obrony. Szukano nauk, które mogłyby pomóc w powstrzymaniu natarcia przeważających sił pancernych Układu Warszawskiego – gdyby takowe nastąpiło. Na szczęście dla wszystkich, zaleceń jakie wówczas wypracowywano nigdy nie trzeba było sprawdzić w praktyce.

    TeddyBear

____________________________________________________________________________________________________________

Wszystkie zdjęcia (o ile nie opisano inaczej) pochodzą z kolekcji Imperial War Museum.

[mailerlite_form form_id=4]

 

Podziel się tym artykułem!

Jedna odpowiedź do “Kryptonim „Goodwood” cz. 3”

Dodaj komentarz

Uwaga! Komentarze nie są publikowane automatycznie! Twój komentarz będzie widoczny po zatwierdzeniu przez moderatora