Kto zdobywał Dziki Zachód? Chińczycy

Pewien mały, niepozorny człowieczek z blizną na twarzy i uczciwym spojrzeniem skośnych oczu był w czasach gorączki złota pośmiewiskiem górniczego miasteczka Weaverville w Kalifornii. Bo jak tu nie śmiać się z kogoś, kto od kilku miesięcy z widocznym upodobaniem pierze górnicze ubrania za darmo? Górnicy nazywali go John-John – tak jak jego pozostałych „niczym nie różniących się od siebie” rodaków. Doskonale zdawał sobie sprawę, że Anglos uważają go za głupca i… sprytnie to wykorzystał. Rok później poszukiwacz złota John Hoffman spotkał John-Johna przechadzającego się w eleganckim garniturze po ulicach Sacramento. Z brudnych ubrań górników wypłukał tyle złotego pyłu, że wystarczyło mu na urządzenie się do końca życia.

Chińska rodzinna pralnia w Ameryce około 1880 roku na obrazie Mian Situ. Źródło: chineseart.co.uk.

Pierwsze kontakty Chińczyków ze Stanami Zjednoczonymi zaczęły się krótko po ustanowieniu amerykańskiej państwowości. Od założenia demokratyczny, nowopowstały kraj zainteresował chińskich kupców i marynarzy jako nowe miejsce do działalności handlowej. Część z nich, poza chęcią zysku, kierowała się zwykłą ludzką ciekawością. Rozważając ówczesne możliwości transportu morskiego należy pamiętać o realiach geograficznych tamtego czasu, albowiem terytorium Stanów Zjednoczonych obejmowało początkowo jedynie wschodnią część kontynentu. Kanał Panamski nie istniał, należało więc przeprawić się przez Pacyfik, przylądek Horn i przepłynąć przez sporą część Atlantyku wzdłuż wybrzeży obydwu Ameryk. Początkowe kontakty nawiązano zatem na niewielką skalę. Powodem ograniczeń były nie tylko trudności w dotarciu do wschodnich wybrzeży Ameryki Północnej, ale przede wszystkim sytuacja wewnętrzna w Chinach.

Czas­ stopniowego podboju kontynentu amerykańskiego przez Europejczyków zbiega się bowiem z opanowaniem Chin przez mandżurską dynastię Quing (1644-1912). Rządzący twardą ręką Mandżurowie znacznie ograniczyli zewnętrzne kontakty handlowe i możliwość swobodnego podróżowania poza granice kraju. Przez cały XVIII wiek wobec powszechnego niezadowolenia wybuchały w Chinach liczne bunty i powstania. Poprzez ograniczenie emigracji i kontaktów z zagranicą dynastia Quing chciała zapobiec możliwości powstania silnych ośrodków opozycji poza granicami kraju. Ostatecznie władcy Chin po bolesnych doświadczeniach dwóch wojen opiumowych (1839-1842 i 1856-1860) i powstaniu tajpingów zrozumieli, że polityka izolacjonizmu prowadzi do gospodarczego zacofania. Niezależnie od nałożonych ograniczeń w latach wojen opiumowych do Stanów Zjednoczonych napłynęły pierwsze większe fale chińskiej emigracji. Zmiana stanowiska władz chińskich doprowadziła do podpisania w 1868 roku traktatu pomiędzy Chinami a Stanami Zjednoczonymi zwanym Traktatem Burlingame.

Zawarcie Traktatu Burlingame. Źródło: Harpers Weekly.

Traktat ten między innymi zniósł ograniczenia imigracyjne. Dodatkowym czynnikiem sprzyjającym napływowi Chińczyków było otwarcie regularnych połączeń żeglugowych pomiędzy Hong Kongiem a portami zachodnich wybrzeży USA. Duże zapotrzebowanie na siłę roboczą w dynamicznie rozwijającym się państwie amerykańskim doprowadziło do powstania wielu firm sprowadzających w zorganizowany sposób całe grupy chińskich robotników. Agencje za pomocą swoich przedstawicieli w Chinach werbowały pracowników zapewniając im kredyt na morską podróż.

Warunki podczas morskiej wyprawy do ziemi obiecanej nie należały do komfortowych. Źródło: Harpers Weekly.

Po przeprawieniu się przez wielką wodę, na miejscu czekali pracodawcy. Początkowo Chińczycy byli dobrze przyjmowani: chętnie zatrudniano ich w górnictwie, produkcji, rzemiośle, gastronomii i usługach. Po pewnym czasie niektórzy z nich rozpoczęli prowadzenie własnych interesów. W porównaniu z targanymi wewnętrznymi konfliktami Chinami, dostatnie Stany Zjednoczone jawiły się jako przysłowiowa ziemia mlekiem i miodem płynąca. Pracowitość i chęć nabywania nowych umiejętności były bardzo przydatnymi cechami nowych imigrantów. Gubernator Kalifornii John McDougall stwierdził, że przybysze z Chin są jednymi z najbardziej wartościowych nowych obywateli.

Sami Chińczycy także starali się zrobić dobre wrażenie i nie popadać w konflikty. Uzyskiwane w Stanach zarobki pozwalały im na utrzymanie się i wysłanie części dochodów rodzinie. Do Ameryki najczęściej przybywali sami mężczyźni z zamiarem dorobienia się i powrotu do ojczyzny, co wynikało z tradycyjnych i czysto praktycznych powodów. Chińskie kobiety zajmowały się zwyczajowo pracami domowymi i opieką nad starszymi członkami rodziny – co było widać w statystykach Wśród chińskiej populacji w Ameryce Północnej kobiety stanowiły zaledwie 4,8% (w 1890 r.), z czego około 60% było sprowadzonych w celu uprawiania prostytucji. Skala prostytucji może wydawać się szokująco duża, ale należy mieć na uwadze fakt, że w tamtych czasach w tradycji chińskiej istniała instytucja konkubiny, którą się po prostu kupowało lub sprzedawało. Możliwości dorobienia się w nowym miejscu było jednak o wiele więcej niż we własnym, rządzonym twardą ręką kraju.

Bardzo rzadki przykład pełnej chińskiej rodziny z dziewiętnastowiecznej Kalifornii. Źródło: C. Luchetti, C. Olwell „Women in the West”.

Wszystkie narodowości przybywające do Stanów Zjednoczonych w połowie XIX wieku ulegały tej samej chorobie – gorączce złota. Chińczycy także okazali się na nią bardzo podatni. Kiedy w 1848 roku w Kalifornii odkryto złoto, mieszkało tam siedmiu Chińczyków. Zaledwie cztery lata później było ich tam dwadzieścia pięć tysięcy. Egzotycznie wyglądający przybysze, na terenach gdzie bezprawie panowało wręcz „naturalnie”, byli szczególnie narażeni na wszelkiego rodzaju napaści. Niechęć do Chińczyków na złotonośnych obszarach wzrastała naturalnie wraz z trudnościami w odkrywaniu nowych złóż. Padali więc ofiarą oszustów i rabusiów w większym stopniu niż inne narodowości. Z tego też powodu zwyczajowo pracowali przy wydobyciu złota w większych grupach i na mniej obleganych obszarach.

Amerykańska kolej, która pozwoliła ostatecznie zasiedlić cały obszar Stanów Zjednoczonych, swoje powstanie i szybki rozwój zawdzięcza właśnie Chińczykom. Ocenia się, że przy jej budowie pracowało od pięciu do piętnastu tysięcy robotników z Chin. Leland Stanford – właściciel Central Pacific Railroad, w liście do prezydenta Andrew Johnsona stwierdził, że bez Chińczyków nie byłoby możliwe ukończenie zachodniego odcinka linii transkontynentalnej w terminie wyznaczanym przez Kongres. Dla lepszego obrazu: w okolicach roku 1870 Chińczycy stanowili około 25% siły roboczej na Zachodzie, a wśród pracowników zatrudnionych przy budowie torów kolejowych ich liczba stanowiła około 90%! Budowa linii transkontynentalnej nie była w końcu łatwym wyzwaniem. Ułożenie torów wymagało zbudowania wielu mostów przez rzeki i kaniony oraz wykucia wielu tuneli w litej skale. Początkowo używano do tego niezbyt stabilnej nitrogliceryny, co samo w sobie stanowiło ogromne niebezpieczeństwo. Jednak warunkami bezpieczeństwa pracy w tym czasie zbytnio się nie przejmowano. Chińczycy, uważani początkowo za rasę rasa zbyt kruchą do ciężkiej pracy, wykonywali swoje zadania wytrwale w upale i na mrozie – oczywiście ku zadowoleniu swoich pracodawców.

Chińscy robotnicy zatrudnieni przy budowie jednej z amerykańskich linii kolejowych. Źródło: crrwmemorialproject.com.

Opis tego ogromnego wysiłku i wkładu w budowę amerykańskiej potęgi często budzi zdziwienie u współczesnego czytelnika. Ray Allen Billington w 1949 r., w swojej książce pt. Westward Expansion zawierającej 760 stron, poświęcił „chińskim kulisom” jedno zdanie. W dwunastotomowym dziele zbiorowym Life History of the United States z 1963 r. Chińczykom poświęcono jeden akapit skupiając się na ich osobistych zwyczajach. Nasuwa się zatem pytanie: dlaczego w mass mediach, a nawet w opracowaniach historycznych mało jest informacji na ten temat? Prawda jest nieco bolesna i niestety ma podłoże rasistowskie. Pomimo gospodarczej przydatności, demonstracyjnej wręcz grzeczności i szacunku dla prawa liczna i atrakcyjna dla pracodawców grupa narodowościowa od początku budziła niechęć dużej części amerykańskiego społeczeństwa. Organizacje polityczne, związkowe a nawet kościelne sprzeciwiały się sprowadzaniu taniej siły roboczej złożonej ze „zdegenerowanej rasy”. Amerykańska ustawa o naturalizacji z dnia 26 marca 1790 r. i tak nie dawała Chińczykom możliwości uzyskania obywatelstwa i pozostania w Stanach Zjednoczonych na stałe, gdyż prawo to przysługiwało jedynie „osobom białym, wolnym i o dobrym charakterze”. Przeciwnikom chińskiej imigracji to jednak nie wystarczało.

Karykatura przedstawiająca alternatywę dla Chińczyków. Żródło: US Library of Congress.

Około roku 1870 w niektórych częściach Stanów Zjednoczonych przetoczyła się fala kryzysu gospodarczego i wielu ludzi straciło pracę. Z tego powodu niechęć do Chińczyków wyraźnie wzrosła. Zaczęły się pojawiać pierwsze dyskryminacyjne przepisy wprowadzane lokalnie przez niektóre stany lub władze municypalne. Niebawem pojawiły się także przepisy federalne. Ustawa Page Act z dnia 3 marca 1875 r., teoretycznie skierowana przeciw sprowadzaniu niewolników i zmuszaniu kobiet do prostytucji, w praktyce wymierzona była w chińską imigrację. Znamiennym jest fakt, że w tej ustawie pomimo ogromnej skali prostytucji w kraju, stosunkowo nieliczne prostytutki chińskie zostały uznane za najniebezpieczniejszą i najbardziej szkodliwą zdrowotnie grupę. Ustawa Chinese Exclusion Act z 6 maja 1882 r. zawiesiła, a w praktyce zakończyła, napływ chińskich robotników. W rzeczywistości popularne powiedzenie o Murzynie, który zrobił swoje i może odejść zdaje się bardziej trafnie podsumowywać los Chińczyków niż Afroamerykanów.

Restrykcyjna ustawa została uchylona dopiero w 1943 r. pod wpływem wydarzeń II Wojny Światowej, kiedy to Chiny zostały sojusznikiem Aliantów. Pozostał jednak szereg innych przepisów o charakterze rasistowskim, z których ostatnie, dotyczące krzyżowania się ludzkich ras, uchylono dopiero w 1967 r. W dniu 18 czerwca 2012 roku Izba Reprezentantów Stanów Zjednoczonych przyjęła uchwałę wniesioną przez kongresmenkę Judy Chu. Uchwała wyrażała ubolewanie z powodu wprowadzenia Chinese Exclusion Act. Ten z pozoru symboliczny gest miał duże znaczenie dla około 4 761 000 Amerykanów chińskiego pochodzenia. Wydarzenie to wywołało także zainteresowanie amerykańskiego społeczeństwa zaangażowaniem Chińczyków w budowę ich kraju i ofiarami, jakie w związku z tym ponieśli. Podjęto także szereg nowych badań historycznych i inicjatyw społecznych zmierzających do upamiętnienia ogromnego wysiłku tysięcy bezimiennych John-John.

Judy Chu. Źródło: politico.com.

Piotr Lejman

 

[mailerlite_form form_id=4]

 

Podziel się tym artykułem!

Dodaj komentarz

Uwaga! Komentarze nie są publikowane automatycznie! Twój komentarz będzie widoczny po zatwierdzeniu przez moderatora