W opowieściach o czasach Old West nie mogło zabraknąć pań. Dżentelmeni z pewnością zarzucą mi, że wbrew dobrym obyczajom nie dałem paniom pierwszeństwa. Otóż zapewniam panów, że zachowałem się jak przystało na dżentelmena z Dzikiego Zachodu. Tutaj bowiem zawsze przodem podążają panowie. Nie jest to bynajmniej skutkiem złego wychowania, lecz wynika z troski o bezpieczeństwo dam. W realiach powszechnego używania broni palnej, rozluźnienia obyczajów, małej skuteczności organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości mężczyzna zawsze i wszędzie wchodził pierwszy. Dopiero po upewnieniu się, że jego towarzyszce nie zagrażają kule lub niezbyt wyszukane towarzystwo, daje jej znak aby weszła za nim. Ku zdziwieniu pań z innych krajów zwyczaj „panowie przodem” jest jeszcze w Stanach Zjednoczonych często praktykowany.

Ramię w ramię z mężczyznami na podbój Dzikiego Zachodu ruszyły kobiety. Podobnie jak ich partnerzy reprezentowały wszystkie warstwy amerykańskiego społeczeństwa drugiej połowy XIX wieku. Troskliwe matki i frywolne teatralne tancerki. Zacne i pobożne matrony oraz prostytutki. Pewne siebie zamożne damy i wystraszone biedne imigrantki. Wszystkie musiały podołać trudom codziennego życia w warunkach ograniczonego dostępu do życiowych wygód, bezprawia i ciągłego narażenia na rozmaite niebezpieczeństwa. Niektóre z nich przebyły ze swoimi rodzinami cały szlak osadniczych wozów. Inne szukały szczęścia drogą Mail Order Brides (pocztowych panien młodych) i znajdowały partnerów korespondencyjnie. Bywało, że ich całe życie upłynęło na przyziemnej trosce o wychowanie dzieci i prowadzenie domu, ale i dla wielu z nich nowe warunki były idealne do realizacji swoich życiowych pasji.

Zachód w okresie pionierskim charakteryzował się niedoborem „zasobów ludzkich” we wszelkich formach działalności gospodarczej. Sytuacja ta poniekąd wymusiła odstępstwo od typowego na amerykańskim Wschodzie postrzegania kobiet wyłącznie w tradycyjnych rolach epoki wiktoriańskiej. W tej sytuacji co bardziej przedsiębiorcze panie, nie poprzestając na prowadzeniu domu, zaczęły próbować swoich sił w biznesie. A potrzeby pionierskiej społeczności były ogromne. Liczna rzesza mężczyzn poszukujących wolności i fortuny potrzebowała ciepłych posiłków, czystych ubrań, świeżego pieczywa, czy miejsca do spania. Posiłek przygotowany kobiecą ręką był w tych realiach na wagę złota. Dosłownie. Dostrzegła to pewnego dnia pani Luzena Wilson. Jeden z górników przyglądał się ze smakiem jak piecze dla rodziny ciastka. Zaoferował jej natychmiast pięć dolarów. Ponieważ była to niemała kwota Luzena zawahała się przez chwilę, co górnik opacznie zrozumiał i… dołożył drugie pięć dolarów. Po pewnym czasie pan Wilson wracając do domu zdziwił się widząc żonę podającą posiłki dwudziestu górnikom siedzącym przy dużym stole przed ich domem. Wzburzenie pana Wilsona minęło, gdy każdy z tych górników po skonsumowaniu smacznego z pewnością posiłku pozostawiał odpowiednią kwotę. Życie Luzeny Wilson nie było jednolitym pasmem sukcesów. Jej dorobek niszczyły powodzie i pożary, jednak zawsze znalazła w sobie wolę i determinację do dalszej aktywnej pracy. Jeden z jej hoteli, postawiony na zupełnym odludziu przy drodze pomiędzy Sacramento a Benicia, stał się zalążkiem miasta Vacaville.

Równie dużym zainteresowaniem męskiej części populacji cieszyły się usługi pralnicze. Początkowo pranie było domeną miejscowych Indianek i Meksykanek. Ten rodzaj działalności gospodarczej okazał się dosyć łatwy do pogodzenia z domowymi obowiązkami białych osadniczek, więc szybko przejęły one ten dochodowy rynek. Ostatecznie jednak usługi pralnicze stały się domeną chińskich imigrantów.
Charlotte Parkhurst (1812-1879) w surowych, zdominowanych przez mężczyzn realiach Dzikiego Zachodu wybrała rolę… mężczyzny. Jako dziecko znalazła się w sierocińcu z którego w wieku dwunastu lat uciekła. Legenda głosi, że uciekając przebrała się za chłopca, ale prawda jest bardziej przyziemna. Dzieci z sierocińców, niezależnie od płci, były krótko ostrzyżone i podobnie ubrane. Prawdopodobnie z tego powodu Ebenzer Balch – właściciel stajni w Worchester, wziął ją za chłopca i przygarnął sierotę oferując nocleg i wyżywienie w zamian za prace stajenne. Charlotte jako chłopiec stajenny o imieniu Charley opanowała biegle sztukę oporządzania koni i prowadzenia zaprzęgów. Ostatecznie stała się jednym z najlepszych woźniców dyliżansów w Północnej Kalifornii. Jej miłości do koni nie zmienił nawet nieszczęśliwy wypadek w wyniku którego utraciła oko. Nikt nie przypuszczał, że sprawnie prowadzący sześciokonny zaprzęg i siarczyście klnący „Jednooki Charley” jest kobietą. Nowotwór języka, spowodowany zapewne żuciem tytoniu, położył w 1879 roku kres życiu Charleya Parkhursta. Ujawnienie po śmierci właściwej płci znanego i szanowanego woźnicy rozpętał istną burzę domysłów, co do przyczyn wyboru męskiego trybu życia. Niestety tę tajemnicę Charley – Charlotte zabrała do grobu.

Kiedy w 1868 roku w Stanach Zjednoczonych roku odbyły się pierwsze po Wojnie Secesyjnej wybory prezydenckie, Charley Parkhurst oczywiście znalazł się na liście osób uprawnionych do głosowania w Santa Cruz. Niestety nie zachowały się dokumenty potwierdzające fakt oddania głosu przez obywatela Parkhursta. Większość Amerykanów przyjmuje jednak, że Charlotte Parkhurst była pierwszą kobietą w historii, która oddała swój głos w wyborach prezydenckich. Dodajmy, że działo się to pół wieku przed uzyskaniem przez amerykańskie kobiety praw wyborczych. Pierwsi amerykańscy osadnicy pozostali bowiem wierni europejskiej tradycji całkowitej bierności kobiet w kwestiach polityki. Zwolennicy przyznania kobietom pełnych praw wyborczych pojawili się w Stanach Zjednoczonych już na początku XIX wieku. Żona prezydenta Johna Adamsa pełniąc w latach 1797-1801 obowiązki pierwszej damy, podczas organizowanych przyjęć czynnie włączała się w polityczne dyskusje i często upominała męża, aby pamiętał o paniach. Ostatecznie jednak, to amerykańskie panie wzięły sprawy w swoje ręce. Wśród kobiet z polityczną inicjatywą najbardziej znaną postacią jest Elizabeth Cady Stanton. Jak wszystkie kobiety w tamtych czasach, Elizabeth często spotykała się z rozmaitymi przejawami dyskryminacji kobiet. Pomimo doskonałych wyników w nauce jako kobieta nie została przyjęta do college’u. Będąc zwolenniczką abolicjonizmu wzięła udział w Międzynarodowym Spotkaniu Przeciw Niewolnictwu w Londynie w 1840 r. Ale i tam kobiecie nie przysługiwało prawo do głosowania. Podczas tego spotkania Stanton poznała Lucretię Mott. Obydwie panie połączyły swoje siły i w 1848 r. zorganizowały w Seneca Falls konwencję na rzecz równouprawnienia kobiet. Następstwem tego spotkania było zwiększenie aktywności społecznej na rzecz równouprawnienia kobiet, przejawiające się w zorganizowaniu kilku konwencji lokalnych i pierwszej konwencji krajowej w Worcester w 1850 r. Jednak Wojna Secesyjna przerwała aktywność amerykańskich sufrażystek. Pierwsza po wojnie konwencja zaowocowała utworzeniem American Equal Rights Association – Amerykańskiego Stowarzyszenia Równych Praw. Wydarzenia te były zaledwie początkiem długiej walki politycznej, która dopiero w roku 1920 zakończyła się przyznaniem amerykańskim kobietom pełni praw wyborczych.

Czytelnicy naszego cyklu z pewnością oczekują informacji z zachodnio amerykańskiego półświatka, będącego zwyczajowo kanwą licznych dzieł westernowej kinematografii. Zaczniemy zatem od pań z saloonów. I tu czeka nas pierwsza niespodzianka. Wbrew potocznej opinii, nie były one „obligatoryjnie” prostytutkami. Większość z nich, zwabiona plakatami i ulotkami reklamującymi wysokie zarobki i piękne ubrania, porzuciła ciężką pracę w rodzinnych gospodarstwach, gdzie nie widziały dla siebie przyszłości. Wśród nich trafiały się wdowy i kobiety, które nagle z powodów losowych zostały pozbawione środków do życia. Ówczesne realia nie dawały kobiecie zbyt wielu możliwości samodzielnego zarabiania pieniędzy. Dochód 10 dolarów tygodniowo plus prowizja od ilości sprzedanych napojów dawał możliwość życia na przyzwoitym poziomie i zaoszczędzenia pewnej kwoty. Aby panie mogły skuteczniej podołać swoim obowiązkom, barmani serwowali im zamiast whisky wodę zabarwioną herbatą – oczywiście obciążając fundatorów kwotą za normalnego „shota”, tj. 75 centów. Dodatkowym dochodem była prowizja od płatnych tańców, które kosztowały około jednego dolara za 15 minut.

Saloonowe painted ladies mogły być barmankami, fordanserkami i prostytutkami, ale niekoniecznie musiały pracować w każdej z tych trzech ról. Były zatem elitą w porównaniu z shady ladies, czyli typowymi prostytutkami. Nazywano je także zbrukanymi gołębicami, kruchymi siostrami, czy upadłymi aniołami. Poziom popularności prostytucji na Zachodzie wynikał z wielu przyczyn. Najważniejsza z nich to demografia. Kobiety stanowiły tam zdecydowaną mniejszość. Przykładowo w Kalifornii dysproporcja płci wyrównała się dopiero około 1950 r. Nie bez znaczenia było także rozluźnienie norm obyczajowych wynikające z dużej odległości od nadal purytańskiego Wschodu. Do tego dodać należy powody ekonomiczne. Jak wspomniano wyżej, pozostawiona nagle sama sobie kobieta miała niewielki wybór dotyczący sposobów finansowego utrzymania się. Zważywszy, że jeszcze na początku XX wieku średnia długość życia mężczyzny wynosiła 47 lat, możliwość utraty zapewniającego dochody partnera była bardzo wysoka. Wyższa kategoria shady ladies pracowała w domach publicznych, które dzieliły się na różne klasy. Najlepsze były wyposażone niczym bogate rezydencje, gdzie wiadome usługi przeplatały się z tańcami, kulturalną konwersacją czy występami artystów. Najgorsze honky-tonk oferowały szybką usługę bez zbędnych subtelności. Każdy z owych przybytków zapewniał oczywiście ochronę. Panie pracujące w tego typu zorganizowanych miejscach uważały się za lepsze niż ich koleżanki świadczące usługi pokątnie. Saloony i domy publiczne były także celem krucjat organizacji złożonych z zacnych i pobożnych dam. Ten z pozoru niepoważnie wyglądający ruch zaowocował w końcu czasami prohibicji, które paradoksalnie nasiliły wszelkie przestępcze patologie.

Panie towarzyszyły także legendarnym rabusiom z Dzikiego Zachodu. Wild Bunch (Dzika Banda) założona przez Butcha Cassidyego i Sundance Kida szczyciła się brakiem śmiertelnych ofiar wśród obrabowanych osób. Istotnie, podczas napadów unikali zbędnej przemocy, ale niejeden stróż prawa oddał życie usiłując ich schwytać. Z gangiem współpracowały siostry Ann i Josie Basset. Ich farma stanowiła często logistyczne zaplecze dla działań Wild Bunch. Ann była związana początkowo z Elzy Lay’em, a potem z samym Butchem Cassidy. Najbardziej znaną kobietą Sundance Kida była natomiast Etta Place. Jest ona jednocześnie najbardziej tajemniczą kobietą w tej historii. Jej prawdziwa tożsamość budzi bowiem wiele wątpliwości. Rysopisy Ann Basset i Etty Place opracowane przez agencję detektywistyczną Pinkerton są identyczne. Analiza fotografii przynosi podobne rezultaty. Inne fakty wskazują, że naprawdę mogła się nazywać Ethel Bishop, Ann Basset, Eunice Gray lub Madaline Wilson. Prawdę zasypały bezlitosne piaski prerii. Być może sama obecność pań w gangu łagodziła obyczaje rabusiów?

Przypuszczenie to zdaje się potwierdzać przypadek Pearl Hart i jej partnera Joe Boota. Nie dorobiwszy się spodziewanego majątku w kopalni postanowili wstąpić na przestępczą ścieżkę. Początkowo rabowali mężczyzn sposobem „na wabia”. Metoda okazała się dosyć ryzykowna, więc postanowili obrabować dyliżans. Podczas „skoku” para rabusiów zachowała się niezwykle przyzwoicie. Zrabowali 400 dolarów pozostawiając pasażerom kwotę niezbędną na najbliższy nocleg i posiłek. Niestety schwytano ich trzy mile od miejsca napadu. Podczas procesu Pearl Hart nie omieszkała zaprezentować swoich politycznych poglądów sufrażystki, oświadczając że nie życzy sobie być skazana na podstawie prawa uchwalonego bez jej głosu. Dla dziennikarzy była sensacją jako druga kobieta w historii, która napadła na dyliżans i jednocześnie pierwsza, która nie straciła przy tym życia. Skazana za napad spędziła w więzieniu 18 miesięcy.

Nie sposób przytoczyć na naszych skromnych łamach wszystkich interesujących życiorysów awanturnic, politycznych bojowniczek, kobiet interesu, artystek, nauczycielek, położnych, czy zwykłych, skromnych pań ciężko pracujących w domu, na polu, czy przy płukaniu złotonośnych piasków. Na szczęście wiele z nich obok życiowych obowiązków znalazło chwilę czasu, aby zapisać swoje losy. Ich liczne wspomnienia mają dzisiaj unikalną wartość. Dzięki nim możemy się dowiedzieć jak ciężkie życie skrywa piękna legenda Dzikiego Zachodu. Nikt zatem nie powinien zaprzeczyć, że najprawdziwsza historia Old West zapisana została kobieca ręką.

Piotr Lejman
Podziel się tym artykułem!