Lenin Atomowy Lodołamacz – hiper muzeum ROSATOMFŁOT

Tęcza o drugiej w nocy? Słońce turlające się po zapolarnych wzniesieniach o trzeciej na ranem? Tylko w Murmańsku i okolicach… Spotkanie ze stolicą północnej Rosji to także obowiązkowa wizyta na atomowej „dumie i sławie” bratniego narodu, czyli słynnym lodołamaczu „Lenin”.

Lodołamacz „Lenin” był pierwszym na świecie cywilnym statkiem napędzanym energią jądrową. Zwodowany jeszcze 5 grudnia 1957 roku, w swój dziewiczy rejs wyruszył pod koniec 1959 roku. Powstał w bratnim, wschodnim kraju i co ciekawe, przez lata rzeczywiście sprawdzał się propagandowo, będąc namacalnym dowodem możliwości jedynego, słusznego systemu. Jego portem macierzystym, i ostatnim do jakiego zawinął, jest skuty lodami przez większą część roku Murmańsk leżący nad Morzem Białym.

Lodołamacz oferował niegdysiejszym podróżnikom majestatyczną długość 136 m. Szeroki na ponad 27 m, o bezpiecznej ponad 16 metrowej wysokości burt, dawał wyporność 16 000 ton. Okazał się prawie dwa razy silniejszy od największego wówczas amerykańskiego lodołamacza „USS Glacier”, którego moc wynosiła 22 000 KM. Moc „Lenina” dublowała te osiągi posiadając siłę 44 000 KM. Statek zaopatrzony był w trzy reaktory jądrowe pozwalające rozwinąć moc ok. 32 MW przy zużyciu 45 gramów uranu dziennie, gdzie 50 kg dawało dystans ok. 100 000 km. Jednorazowy wsad paliwa wystarczał więc na trzykrotne opłynięcie Ziemi…

Przeznaczeniem lodołamacza było torowanie innym jednostkom pływającym szlaku przez lody tzw. Północnej Drogi Morskiej, wiodącej z zachodu na wschód ZSRR przez Północny Ocean Lodowaty. Wycofany z czynnej służby w 1989 roku, przez 30 lat przepłynął, i to bez jakiejkolwiek awarii (!) ponad 654 tys. mil morskich, z czego 564 tys. wśród lodów, otwierając drogę dla niemalże 4 tys. statków i okrętów, a także rozwijając przy tym szybkość ponad 18 węzłów czyli ok. 35 kilometrów na godzinę.

Wcześniej problemem arktycznych podróży były zapasy paliwa. Kiedy go zabrakło statek stawał gdzieś pośród lodów i razem z nimi po prostu dryfował. Ludzie nawet zimowali pośród nich! Lodołamacz z napędem zasilanym węglem bez zawijania do portu mógł pływać zaledwie 20 dni, a zasilany ropą raptem 40 dni. Atomowa bestia zamiast 100 ton ropy zużywa zaledwie kilkadziesiąt gramów paliwa uranowego  przez kilka lat w ogóle nie zawijając do portu.

Pomimo znacznego ciężaru stosu atomowego, tak wyposażony statek jest lżejszy od napędzanego tradycyjnym paliwem. Zaoszczędzone kilogramy umożliwiały solidne zbrojenie dziobu statku, aby skutecznie mógł łamać lody znacznej grubości. „Lenin” posiada przedłużoną środkową nadbudowę i dwa maszty. Na dziobie znajduje się pole startowe dla śmigłowców dla tzw. lodowego zwiadu. Jądrowa instalacja wodno–parowa, umieszczona w centralnej części statku, produkowała parę dla 4 turbogeneratorów wytwarzających prąd stały.

Reaktor ogrzewał radioaktywną wodę krążącą pod ciśnieniem w tzw. obwodzie pierwotnym. Dalej, w wymiennikach ciepła woda przekazywała energię do obwodu wtórnego, odizolowanego od tzw. przebiegów promieniotwórczych, bezpośrednio zagrażających zdrowiu i życiu załogi. Z wymienników para wodna płynęła do turbogeneratorów, które dostarczały prąd do silników elektrycznych. Silniki wprawiały w ruch śruby okrętowe i statek na nieoblodzonym morzu osiągał prędkość maksymalnie 18 węzłów.

Energię wykorzystywano też i do innych celów – np. wszechobecnego oświetlenia jarzeniowego, klimatyzowania kajut, zasilania aparatury nawigacyjnej. Wszelkie zajęcia nawigacyjne i procesy decyzyjne związane z kierowaniem statku wspomagane były przez niezwykle nowoczesne wówczas automaty elektronowe. Lodołamacz dwukrotnie przeżył awarie swoich reaktorów. Pierwsza zdarzyła się w 1965, a druga w 1967 roku. To drugie zdarzenie doprowadziło do poważnych uszkodzeń jednego z trzech reaktorów. Zastąpiono je dwoma nowymi, silniejszymi jednostkami.

W 1960 „Lenin” zdołał przepłynąć przejście północne w ciągu jednego sezonu. Do czasu oddania do eksploatacji pierwszego statku z napędem atomowym nawigacja po Północnej Drodze możliwa była zaledwie przez ponad 3 miesiące w roku, zaś potem szlak był otwarty dla żeglugi przez cały rok. Atomowe bestie floty rosyjskiej, takie jak „Lenin” oraz podobne „Jermak” i „Syberia”, w latach ich świetności propaganda sowiecka wykorzystywała jako przykład rozwoju technologii stojących na poziomie tych, które wyniosły radzieckiego człowieka w kosmos.

Licząca 243 członków załoga do 1962 roku pływała pod kapitanem Ponomariowem, a następnie pod Borysem Sokołowem. Kpt Sokołow opuścił mostek kapitański po 39 latach służby. Od 1989 do 2001 roku dowodził swoją zredukowaną załogą pozostawioną do oczyszczenia reaktorów z paliwa jądrowego i ich dalszej dezaktywacji. Pamiętamy, iż „Lenin” pracował 30 lat. Tymczasem wycofano go z eksploatacji z powodu zużycia kadłuba – tzw. pocienienia ścianki wskutek tarcia lodu. Reaktory jądrowe mogłyby pracować jeszcze przez długi czas. Część wyposażenia maszynowni „Lenina” została wykorzystana w innym lodołamaczu. Od 1989 r. „Lenin” stoi zacumowany w porcie murmańskim i obecnie pełni funkcję obiektu muzealnego otwartego w ramach programu współfinansowanego przez Unię Europejską.

Część pomieszczeń statku zajmuje „Muzeum Cywilnej Marynarki Atomowej i Podboju Arktyki”. Jest tu nawet odpowiednio przystosowana kabina umożliwia oglądanie nieczynnych reaktorów. Przebudowa wnętrz zaczęła się w 2002 roku a po dwóch latach Unia Europejska dołożyła się do projektu, asygnując 1,3 miliona euro. Muzeum otwarto w 2009 roku. Aby dostać się na pokład należy trafić na jeden z dwóch dni, kiedy jest to możliwe. Co za tym idzie, planowanie odwiedzin muzeum z marszu może zakończyć się niepowodzeniem.

Do Murmańska od poprzedzającego go na drodze do Morza Białego ośrodka cywilizacji jest kilkaset kilometrów. Szczęśliwie nasza rozmowa najpierw z wachmanem, potem bosmanem i w końcu z młodszym oficerstwem, zakończyła się uprzejmą gościną. Marynarze zmotywowani naszą opowieścią, podobno popartą dobrym rosyjskim (dziękujemy), że ściągnęliśmy tu z „Jewropy” tylko dla „Lenina”, doprowadzili nas do samego kapitana, nie zważając na dzień wolny od ciekawskich.

Obdarowani pięknymi wpinkami „Rosatomfłotu” i kapitańskim błogosławieństwem, otrzymaliśmy asystę w osobie niezwykle zaangażowanego oficera. Jako przewodnik po czeluściach statku okazał się doskonałym kompanem, gotowym opowiedzieć wszystko o co tylko spytaliśmy. W końcu teraz to już duma rosyjskiej techniki… Odmieniona polityka i dopuszczanie osób z zewnątrz chętnych do zwiedzania tajemnic rosyjskich technologii jest skutkiem pomocy jaką udzieliły kraje europejskie, chociażby po katastrofie czarnobylskiej. Być może Unia Europejska, która dołożyła się do zamienienia lodołamacza w muzeum zrobiła to dla całkowitej pewności, że…

Po oceanie pod banderą Rosatomfłotu wciąż pływają inne atomowe monstra. Pozostałe znane czynne rosyjskie lodołamacze o napędzie jądrowym to: „Arktika” – pierwszy statek, który w 1977 r. dotarł do bieguna północnego, „Sibir”, „Rossija”, „Sowietskij Sojuz”, „Jamał”, „Tamir” i „Wajgacz”. Dwa ostatnie to lodołamacze tzw. rzeczne. Lodołamacze arktyczne wciąż wyposażane są w 2 reaktory jądrowe o mocy 135 MWth każdy, natomiast lodołamacze rzeczne – w jeden taki reaktor. Warto przypomnieć tu mrożącą krew „ciekawostkę” – reaktory jądrowe instalowane w lodołamaczach są znacznie większe od tych stosowanych na okrętach podwodnych, a paliwo jądrowe wymieniane jest co 3-4 lata… Natomiast system chłodzenia w lodołamaczach został specjalnie zaprojektowany do używania zimnej wody czerpanej wprost z Oceanu Arktycznego.

Za kilka lat do eksploatacji ma wejść nowy rosyjski lodołamacz o napędzie jądrowym – „50 Liet Pobiedy”. Obecnie niektóre lodołamacze o napędzie jądrowym są używane w celach turystycznych do przewozu wycieczek na biegun północny. Na pokładzie takiego wycieczkowca można zastać bary, restauracje, kina, sale gimnastyczne, sauny czy baseny. Turyści o zasobniejszym portfelu docierają tak do najdalszych, północnych zakątków naszej planety. Nam tymczasem pozostały nasze 4 kółka i dalsza podróż lądem przez tzw. „rosyjskie zapolarie” o czym opowiemy już niebawem.

 

 

 

Tekst i Foto: Damian Czerniewicz

Podziel się tym artykułem!

Dodaj komentarz

Uwaga! Komentarze nie są publikowane automatycznie! Twój komentarz będzie widoczny po zatwierdzeniu przez moderatora