Krótką historię swoich kolekcjonerskich odkryć przedstawia nam Ludwik, kustosz wirtualnego muzeum Porcelanki,butelki,szyldy,kufle,i Poznając kolejne, odmienne oblicze zbierackiej aktywności, spotykamy piękny przykład na ratowanie namacalnych świadectw przeszłości dzięki pasji, jaką jest właśnie kolekcjonerstwo. Posłuchajmy, co ma nam do opowiedzenia, o wydawało by się niepozornych, porcelanowych zamknięciach do butelek pochodzących z dawno nieistniejących browarów i rozlewni pasjonat i twórca muzeum.
Czas szybko biegnie. Gdy ma się karku ponad pół wieku, no cóż, wtedy biegnie coraz szybciej. Toteż czasem warto powspominać miłe chwile. Szczególnie te, które dostarczają niezapomnianych wrażeń. Mam nadzieję, iż Koledzy kolekcjonerzy chętnie posłuchają tej krótkiej opowieści. Zainteresowanie porcelankami to czysty przypadek. Chyba w 2005 r blisko mojego domu na parceli WSZ (Wyższa Szkoła Zawodowa) w Legnicy zaczęto prowadzić wykopy pod budowę basenu o wymiarach olimpijskich. Teren ten kiedyś był użytkowany przez Rosjan, wcześniej była to szkoła Grenadierów. Przechodząc przez plac budowy zauważyłem małą, srebrną łyżeczkę, podniosłem ją obejrzałem się wokół, a tu pełno dziur, jakieś wyrobiska. Patrzę leżą stłuczki talerzy, kubków ze swastyką, jakieś butelki i oczywiście korki porcelanowe zarówno czyste jak i z napisami. Przyszedłem na drugi dzień i… spotkałem kilka osób „uprawiających” tą niezagospodarowaną glebę. I tak się zaczęło – od słowa do słowa, ich interesowały odznaczenia, militaria, mnie zainteresowały stłuczki porcelany użytkowej: kubki, talerze i butelki, porcelanki. Niewiele tego było, ale powoli, powoli trochę się uzbierało. Rok później pojechałem do Wrocławia, do mojego syna, aby pomóc w remoncie mieszkania. Właśnie tam naprawdę zaczęła się moja przygoda z porcelankami.
Pamiętam dokładnie, wszystko wydarzyło się pięknym latem 2006 roku. Remont jak remont, dużo pracy, malowanie, sprzątanie, malowanie i ten zapach farb malarskich trudny do zniesienia. Trzeba było jakoś zregenerować siły po ciężkiej, wyczerpującej pracy. Wiadomo: dla człowieka „ zainfekowanego” bakcylem poszukiwań nie ma nic lepszego, jak relaks w terenie. W dodatku w przypadku przedmiotów często niechcianych i z tego powodu leżących po prostu w ziemi, najlepsze rozwiązanie to wyjazd gdzieś na miasto i szukanie miejsc, gdzie akurat prowadzone są jakieś ziemne roboty, np. przy naprawie dróg. W takim mieście jak Wrocław ciągle gdzieś kopią. Zanim dotarłem do wybranego rejonu, uprzednio postanowiłem zajrzeć na nieodległy ryneczek, aby zakupić trochę warzyw. Już z daleka zauważyłem, że po pobliskim placu parkingowym kręcą się robotnicy. Spostrzegłem również, że mała koparka, kopareczka nawet, nie może sobie poradzić z wykopaniem rowu pod kabel energetyczny. Oczekiwał obok, wciąż jeszcze nawinięty na duże, drewniane koło o średnicy około metra. Zainteresowała mnie ta okoliczność, toteż od słowa do słowa zacząłem rozpytywać robotników o stare butelki i… „porcelanki”. Nie bardzo mogli pojąć, o co mi chodzi z tymi „porcelankami”. W końcu jeden z nich oświadczył: „Idź pan dalej, tam na ryneczku znajdziesz pobite butelki i porcelanki” Nie trzeba było dwa razy powtarzać, we wskazanym przez niego miejscu znalazłem się, jak najszybciej mogłem. Widok, jaki zastałem wprawił mnie w zdumienie. Jak pieczarki na polu, wśród cegieł i piasku bielały… moje porcelanki. Zapomniałem o zakupach. Kupiłem na bazarku reklamówkę, i zacząłem zbierać… Nie miałem łopaty, więc własną nogą rozgarniałem ziemię i zbierałem, zbierałem… Czytałem napisy pojawiające się dookoła: Haase, Goercke, Breslau, Stimming… nazwy i pojęcia, wtedy obce, mnóstwo z czarnymi napisami, gdzieniegdzie z napisem w czerwonym kolorze. Wszystko to działo się w centrum Wrocławia, przy przelotowej ulicy. Przez parking przechodzili ludzie do pracy, spieszyli do pobliskiej kliniki….
Nazajutrz wcześnie rano, gdy tylko udało mi się wstać, nie robiłem już nic w mieszkaniu syna. Zaopatrzony w małą łopatkę kupioną w pobliskim sklepie ogrodniczym, od rana rozgarniałem ziemię na parkingu. Jako, że takie czynności lubią wykonywać przede wszystkim dzieci, to one właśnie interesowały się mną najbardziej. Przechodząc obok, zatrzymywały się i pytały czego szukam. Pokazywałem im małe porcelanki i jednocześnie tłumaczyłem „od czego to jest”. Moja obecność i dziwne zachowanie nie uszły także uwadze handlującym w okolicy. Jeden z nich podszedł do mnie i zakomunikował: ” Pan to się spóźnił, tego tu było pełno. Oni już to zakopali. Ale był tu przed panem taki jeden, to też zbierał”. Jego słowa dały mi dużo do myślenia. „Tego jednego” poznałem kilka miesięcy później. Posiada niesamowitą kolekcję, można ją oglądać na stronach internetowych poświęconych Wrocławiowi. Jako że mój pobyt we Wrocławiu nie mógł trwać w nieskończoność, a remont musiał być w końcu wykonany, kopałem wieczorami i rankami. Chwilami było naprawdę ciężko…
Do dziś, nie do końca jeszcze usystematyzowałem odnalezione wówczas porcelanki. Jest bardzo dużo dubletów, dużo zniszczyłem w tracie wyciągania z nich drutów mocujących je niegdyś z butelkami. Bardzo dużo popękało po zmianie otoczenia (tak, tak porcelanki potrafią pękać w wyższych temperaturach), trochę też na początku sprzedałem. Gdy wystawiłem pewną ilość w znanym serwisie aukcyjnym, społeczność „porcelankowych hobbystów” była tą ofertą po prostu zszokowana. Dociekano skąd mogą pochodzić, te moje nowe porcelanki. Były tak niespotykane, iż po jakimś czasie, niektóre eksponaty doczekały się nawet książkowych opracowań. Kolega i kolekcjoner Andrzej Urbanek ( inaczej znany także jako Andreas Urbanek) w książce: ” Historia piwowarstwa w Brzegu i okolicach” moje odkrycia, m.in. z Brzegu określił, jako „najstarsze ze znanych zamknięć porcelanowych”. Są tak rzadkie, iż niektórych egzemplarzy nie posiada inny mój kolega, uznany zbieracz z Wrocławia, posiadający olbrzymią ich kolekcję. Książka została wydana w języku polskim i niemieckim. Zostałem właścicielem egzemplarza opatrzonego dedykacją autora.
Celowo nie podaję miejsca, gdzie dokładnie znajduje się owe „porcelanowe źródełko”. Po prostu mam nadzieję, że taki czas jak wtedy, może się jeszcze powtórzyć. Jest to duży, wciąż niezagospodarowany teren. Chociaż nie wiem, czy kiedy znowu rozpoczną się tam prace, będę miał czas i możliwości, aby ponownie wejść do „porcelanowego Eldorado”. Gdy tylko jestem w Wrocławiu, zaglądam na ten plac i uważnie oglądam powierzchnię – szukam nowych porcelanek. Po zimowych roztopach, kiedy pojawiły się głębokie koleiny po samochodach, udało mi się tak znaleźć kilka sztuk. Tam, głębiej w ziemi jest ich zapewne jeszcze mnóstwo. Pragnienie ocalenia jeszcze tych kilku, jest wciąż silne. Rozmawiałem nawet ze znajomym, aby spróbować razem… Jednakże, to wciąż jeszcze zbyt duży kłopot. Wówczas można było je spokojnie zbierać, gdyż prace ziemne trwały w najlepsze. Pracowali tam robotnicy, którzy przesypywali ziemię, rozkopywali tak, że można było się do tej aktywności dostosować. Jedno jest pewne: w ziemi pozostało ich mnóstwo… Dla innych „porcelankowiczów”, którzy je odnajdą, na pewno długo jeszcze wystarczy.
Nieprzypadkowo wspomnę także o Duninie. Ta wioska położona blisko Legnicy, zawsze stanowiła dla mnie alternatywę niedzielnego wyjazdu z rodziną poza miasto. Jeździliśmy tam na spacery, na ryby. Tak było od wielu lat. Ileż to razy mijaliśmy ruiny domu nad kaskadą. Nigdy nie zastanawiałem się, co tam mogło niegdyś być, ale wszystko oczywiście do czasu. Jak zwykle pomógł przypadek. Jeden z miejscowych ludzi opowiedział mi, że jeszcze po wojnie był tutaj dom, w którym przed wojną mieściła się restauracja. Przy okazji opowiedział, jak pewnego razu przyjechali tu Niemcy i czegoś szukali. Następnego dnia, gdy zmierzał do sklepu położonego u podnóża góry, zobaczył rozkopaną dziurę, a w niej… piwniczne sklepienia. Wszedł do środka – na samym końcu widniała wybita, duża dziura w ścianie. Cóż tam mogło być? Zapewne coś było a może jednak nie? Informacja ta dała mi dużo do myślenia. Postanowiłem pogrzebać nieco w kamieniach i cegłach u podnóża góry. Oczywiście, jak tylko ukazała się pobita niemiecka porcelana wiedziałem, że będzie dobrze. Znalazłem kilka butelek, porcelanki, oraz jakieś porcelanowe kawałki.. lalek. Przekopałem to wysypisko i dałem sobie spokój. Nie sądziłem, że zaledwie kilka metrów dalej, na dnie odnogi-młynówki spoczywa o wiele cenniejszy skarb.
Minęło kilka miesięcy. Zwykle przynajmniej raz w miesiącu jeździliśmy do Dunina. Przy kolejnej okazji zauważyłem rozkopaną młynówkę. Duże hałdy ziemi na poboczu drogi, rzeczka mocno pogłębiona, oczywiście zainteresowała mnie ta niecodzienna sytuacja. W dole, z daleka dostrzegłem coś białego. Podszedłem bliżej i ujrzałem biały porcelanowy dzbanek o pojemności ok.1,5 l. Poszperałem jeszcze w błocie nad samym brzegiem i ku mojej radości znalazłem dwa talerze z inicjałami: „KPM”, czyli tzw. wałbrzyskie. Oczywiście długo to nie mogło trwać, gdyż musiałem w końcu wybrać się z rodziną z powrotem do domu. Jeszcze tego samego dnia wróciłem. Ubrałem kalosze i zacząłem kopać w błocie na brzegu. Nagle zahaczyłem o coś twardego. Wykopałem większą dziurę i ku mojemu zdumieniu ujrzałem zabłoconą blachę, o prześwitującym pomiędzy mazią niebieskim kolorze. Wrzuciłem ją do rzeczki i solidnie wypłukałem ten nieszczególnie wyglądający, poskręcany kawał, jak by nie było historii. Miało się już ku wieczorowi. Zacząłem delikatnie rozprostowywać blachę. Jednakże emalia, którą była pokryta, od razu pękała. Dałem więc spokój, zapakowałem wszystko w samochód i poleciałem do domu. Na miejscu bliżej przyjrzałem się znalezisku. Był to piękny szyld firmy Brau-Comune, niestety dopiero co pogięty przez koła pracującej tu niedawno koparki. Na pewno jeszcze niedawno był cały, szkoda, tyle lat przeleżał na dnie tej rzeczki i mimo to nie przerdzewiał. Tymczasem nikt by się nie spodziewał, że przed wojną w tym miejscu była restauracja, co potwierdziło moje znalezisko. Była to zapewne piękna restauracja, przecież jest to także bardzo piękne miejsce. Czy może kiedyś powstanie tam coś równie interesującego? Na razie ma być łowisko pstrągów, mała smażalnia i… Ale czy tak będzie w istocie, pokaże jedynie nadchodzący czas. Zdjęcia szyldu można oglądać na mojej stronie poświęconej firmie Brau-Comune Liegnitz. Do Dunina będę wracał nie tylko wspomnieniami i już niedługo. Miejsce związane jest także z bitwą nad Kaczawą (Katzbach) z 1813 r, gdzie pod dowództwem feldmarszałka Bluchera, starły się wojska sprzymierzonych Prus i Rosji z wojskami francuskimi dowodzonymi przez marszałka Macdonalda. Jest tam wiele ciekawych miejsc i wysłuchać można sporo opowieści, pochodzących od okolicznych mieszkańców. Oczywiście można im wierzyć lub nie. Wiadomo jednak, że takie przekazy zawsze zawierają w sobie odrobinę tego czegoś, co pobudza nas do działania. Intryguje mnie także ciekawa opowieść o Niemcu, który mieszkał niepodal Warmąntowic, a przed 1945 r był ostatnim z mieszkańców, którzy opiekowali się pomnikiem w… ale o tym następnym razem.
Moja kolekcja liczy… sam nie wiem, może około tysiąca porcelanek i około 100 butelek. Do tej pory nie kupiłem żadnej z nich. Wszystko to moje osobiste zdobycze. Jestem wszędzie, gdzie tylko prowadzone są jakieś roboty budowlane. Dużo straciłem, bo nie miałem czasu, ale dalej się staram uzupełniać zbiory i odpowiednio je eksponować. W przypadku zamknięć do butelek, jest to ciekawe wyzwanie. Obecnie wykonuję specjalne plansze, które adaptuję w odpowiedni sposób. Jedną z nich pokazałem już w myvimu. Marzą mi się także specjalne tablice do ekspozycji mogące pomieścić np. 10 x 10 sztuk porcelanek. Tak wykonane, aby tylko włożyć je już w odpowiednie miejsce. Reszta eksponatów czeka w wiadrach i wiadereczkach a butelki w skrzynkach. Oczywiście osobna sprawa to regeneracja utraconych, zatartych na zamknięciach napisów. Nawet udało mi się trochę uratować, ale z tymi opatrzonymi czerwonymi napisami, na razie nic nie wychodzi.
Moje zbiory dotyczą Legnicy i okolic, Wrocławia, oraz innych miast i miejscowości, które obecne są na porcelankach oraz butelkach a które udało mi się pozyskać w czasie „wykopków”. W moim skromnym muzeum można znaleźć kawałek historii widzianej przez pryzmat szczególnie nietypowy, a mianowicie poprzez zwykłą niegdyś butelkę piwną, tzw. oranżadkę i jej zamknięcie. Butelka zazwyczaj została potłuczona, porcelanka przetrwała nawet wysokie temperatury. Spotykamy je w żużlu, popiołach, gruzach, na wszelkiego rodzaju śmietnikach z przeszłego wieku. I tutaj właśnie składam podziękowania wszystkim, którzy pozwolili mi niejednokrotnie na pogrzebanie w ziemi, kiedy oni prowadzili prace budowlane. Były to plac Kromera we Wrocławiu, teren CPN przy ul. Piłsudskiego w Legnicy, teren hurtowni Intech Legnica, hotel Sękowski Legnica, prywatne posesje w Legnicy i wielu wielu innym spotkanych po drodze. Można mnie łatwo zapamiętać: rower męski + saperka, a na kierownicy zawieszona porcelanka – symbol moich zainteresowań. Co do przyszłych spotkań, to niechaj będzie mniej takich ludzi, którzy uważają, że nie wolno, teren budowy itp. Zawsze można znaleźć kompromis ku pokrzepieniu…
Jestem otwarty na korespondencję w tym temacie, liczę na zapytania, uwagi i oczywiście skany porcelanek i butelek, których nie posiadam. Życzę miłego oglądania tej skromnej kolekcji.
Ludwik
Podziel się tym artykułem!