Kim byli założyciele najważniejszych kolekcji za oceanem? Co fascynowało ich w obrazach mistrzów? Jak dobierali eksponaty? To tylko część pytań, na które w założeniu ma odpowiadać książka „Piękno i bogactwo. Amerykańscy kolekcjonerzy sztuki w XX wieku ”.
W czternastu krótkich tekstach Roberto Salvadori zaprasza swych czytelników w podróż do Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Rozpoczyna się ona 5 listopada 1895 roku inauguracją Carnegie Museum of Art, kończy natomiast w 1997 roku otwarciem J. Paul Getty Museum (a nawet jeszcze później, za sprawą zamieszczonych w książce aneksów). Dzięki niej można obserwować, jak losy czternastu osób — o różnym pochodzeniu, odmiennych gustach i upodobaniach — splatają się w jednym punkcie: marzeniu o własnej kolekcji.
Spotkamy tu przemysłowców początku XX wieku i dziedziców rodowych fortun; kolekcjonerów, których zbiory stały się niemal symbolem (jak Peggy Guggenheim), jak i postaci mniej w Polsce znane (jak Gertrude Vanderbilt Whitney, Louis I. Kahn czy Philip Johnson). „Piękno i bogactwo…” to wspólny portret trzech pokoleń amerykańskich koneserów sztuki.
Nie wyrzekłbym się nigdy czytania Kerouca, słuchania Presleya, picia coca-coli, oglądania hollywoodzkich filmów, noszenia jeansów… — deklaruje Roberto Salvadori. Jego opowieść to historia stricte amerykańska. Nie tylko za sprawą mitu „od pucybuta do milionera”, realizowanego przez wielu bohaterów tej książki, ale również (czy może raczej: przede wszystkim) dzięki rewelacyjnemu odtworzeniu atmosfery minionego wieku na Nowym Kontynencie.
W tekstach tych widać prawdziwą fascynację amerykańską kulturą — nie w pobieżnym, uproszczonym jej rozumieniu, lecz sięgającą samego artystycznego sedna. Portrety poszczególnych kolekcjonerów w fantastyczny sposób wkomponowane zostały w panoramę kulturalną USA. Jest tu miejsce i na rozważania o sztuce czy estetyce, i na analizę trendów w architekturze, i na odrobinę polityki. Słowem: na wszystko to, co zadecydowało o guście mecenasów kultury i obszarach ich zainteresowań.
Mimo bardzo szerokiego spojrzenia, prezentowanego w „Pięknie i bogactwie…”, Roberto Salvadori ma niesamowity dar koncentracji na detalach. W swych opracowaniach często wychodzi od anegdoty, opisu miejskiego pejzażu czy restauracyjnego menu. Czyni to z ogromnym wdziękiem i wyczuciem szczegółu. Niestety, ta felietonistyczna lekkość momentami zdaje się zanikać, ustępując pola bardziej topornej narracji. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że „Piękno i bogactwo….” — mimo stosunkowo niewielkich rozmiarów tej książeczki — wręcz kipi od dat i faktów związanych z życiem kolekcjonerów. To prawdziwa skarbnica wiedzy, a zarazem tytuł, do którego trudno przystąpić bez pewnego lekturowego zaplecza, które pozwoli odnaleźć się w gąszczu nazwisk i zamienić tytuły płócien w barwne obrazy.
W tym natłoku informacji autorowi czasami zdarza się gubić to, co najcenniejsze: jednostkowość opowiadanych historii. Choć bowiem opracowanie Salvadoriego zdaje się stawiać w centrum osobę kolekcjonera, to jednak w rzeczywistości sedno tych opowieści stanowią dzieje poszczególnych zbiorów, rozumianych jako nierozerwalne całości.
Tak obrana optyka ma mnóstwo zalet (z których najważniejszymi jest stosunkowo świeże spojrzenie na kwestię kolekcjonerstwa oraz szeroki kontekst, w jakim autorowi „Piękna i bogactwa…” udaje się osadzić opisywane zbiory).
Ma jednak również swoje wady — by wspomnieć choćby nieco encyklopedyczne zrysowanie dziejów danych kolekcji. Jako opowieść o życiu i emocjach konkretnych bohaterów oraz losach poszczególnych dzieł sztuki, książka pozostawia pewien niedosyt. Zwłaszcza, że mowa o pracach tak znamienitych artystów, jak Pablo Picasso, Paul Klee czy Mark Rothko, i tak nietuzinkowych postaci, jak na przykład Henry Clay Frick — były przemysłowiec, który w płótna mistrzów zainwestował fortunę.
Roberto Salvadori pokazuje kolekcjonerstwo jako działalność, w której uwielbienie piękna łączy się z poszukiwaniem intratnych inwestycji, a wielkie marzenia znajdują swoje (często zaskakujące) konkretyzacje. To opowieść o pasjonatach i dla pasjonatów — nawet jeśli same emocje, w oczywisty sposób wiążące się z miłością do sztuki, schodzą momentami na dalszy plan.
Barbara Englender
[mailerlite_form form_id=4]
Podziel się tym artykułem!