Dama uprowadzona
Na niedużym obrazie młodziutka, góra 16-letnia, Cecylia Gallerani trzyma w ramionach zwierzę i delikatnie gładzi jego futro. Nie patrzy na nas, w jej spojrzeniu skierowanym w dal jest spokój i trochę melancholii.
Ten portret na orzechowej desce jest najcenniejszym dziełem sztuki i jedynym obrazem Leonarda da Vinci w Polsce. Mistrz – w ostatnich latach XV wieku – przedstawił na nim kochankę swojego mecenasa – Ludwika Sforzy. Dobór zwierzęcia nie był więc tu przypadkowy – Gronostaj (wł. Ermellino) był przydomkiem Ludwika , kawalera Orderu Gronostaja. Książę używał go też jako swojego godła.
Jak dzieło Leonarda trafiło do Polski? Cecylia Gallerani posiadała go w swojej kolekcji aż do śmierci w 1536 roku. Po raz kolejny dowiadujemy się o jego losach dopiero w 1798 roku, kiedy podczas podróży po Włoszech zakupił go książę Adam Jerzy Czartoryski. Obraz był prezentem dla jego matki, Izabeli Czartoryskiej – znanej nam twórczyni pierwszego polskiego muzeum w Puławach. Od tego czasu losu obrazu były już na zawsze związane z burzliwą historią Polski.
Po raz pierwszy zagrożony był po upadku powstania listopadowego. Z obawy przed rabunkiem spędził 8 lat zamurowany w alkowie pałacu w Sieniawie. Finalnie w 1840 roku wyruszył „na emigrację” do Francji, by kolejne 30 lat spędzić niedostępny dla publiczności w Hotelu Lambert, paryskiej siedzibie Czartoryskich. W latach 70-tych XIX wieku, wraz z resztą kolekcji Czartoryskich, przeniesiony został do Krakowa w zaborze austriackim. W 1878 roku wreszcie wystawiono go w nowo otwartym Muzeum Czartoryskich. I wojnę światową Dama spędziła – dla swojego bezpieczeństwa – w depozycie w Galerii Drezdeńskiej, aby powrócić do Krakowa w 1920 roku.
Wraz ze zbliżającym się zagrożeniem wojną w 1939 roku „Dama z gronostajem” ponownie wróciła do swojej kryjówki w pałacu w Sieniawie. Po wybuchu wojny jednak doskonale przygotowani do grabieży Niemcy szybko wytropili i wywieźli obraz. Zrabowana z Sieniawy została zresztą cała tzw. „wielka trójka” Czartoryskich, czyli oprócz „Damy z Gronostajem”, „Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem” Rembrandta i „Portret młodzieńca” Rafaela.
Trzy arcydzieła stały się przedmiotem rywalizacji i przepychanek niemieckich notabli. „Dama z gronostajem” szybko trafiła do Berlina w ręce Göringa, skąd z powrotem do Krakowa ściągnął ją gubernator Hans Frank, rozzłoszczony utratą „swojej” zdobyczy. Przez kilka kolejnych lat była ozdobą jego rezydencji na Wawelu, mimo wściekłości zazdrosnego tym razem Göringa.
W styczniu 1945 roku, uciekając przed zbliżającą się armią sowiecką, Frank nie omieszkał zabrać ze sobą i obrazu Leonarda. Przetransportował go do swojej willi w Schliersee w Bawarii i ignorował wezwanie samego Hitlera, aby dzieło zabezpieczyć w muzeum w Linzu. Nie rozstawał się z nim aż do samego aresztowania przez Amerykanów w maju 1945 roku.
Niemal rok później „Dama z gronostajem” wróciła do Polski. Nie bez trudu zresztą wobec poważnych wątpliwości aliantów, czy zwrot Polsce dzieł sztuki nie niesie ze sobą ryzyka przejęcia ich przez sowietów. Rozważano również zabezpieczenie ich w Londynie lub USA. Ostatecznie Leonardo, wraz z innymi arcydziełami z polskich zbiorów, powrócił do kraju dzięki wytrwałości i determinacji dr Karola Estreichera.
W swoich dziennikach wspominał on tę niezwykłą podróż na wschód: Problemy zaczęły się po przekroczeniu granicy niemiecko-czeskiej, gdzieś w Sudetach, przy pierwszych posterunkach radzieckich. (…) Pociąg był nieustannie molestowany przez posterunki rosyjskie. Co stacja podchodzą żołnierze rosyjscy i zaczynają tych Amerykanów molestować: co wiozą, gdzie jest zgoda władz radzieckich, słowem był bezustanny kłopot. Amerykanie dość zręcznie parę razy strzelali w powietrze, gdy do pociągu usiłowały wleźć jakieś wachy radzieckie. W końcu wleźli jacyś oficerowie rosyjscy i żądali, żeby Amerykanie już przestali go prowadzić. Gdyby go przejęli, to na pewno nie skierowaliby go do Krakowa. Szczęśliwie dojechaliśmy do Zebrzydowic i tam już były władze polskie.
Po wojnie „Dama z gronostajem” ponownie wystawiona została dla publiczności w Muzeum Czartoryskich w Krakowie, najpierw pod opieką Muzeum Narodowego w Krakowie a od 1991 roku Fundacji Czartoryskich. W 2016 zakupiona została, wraz z całą kolekcją Czartoryskich, przez Skarb Państwa. Muzeum Czartoryskich jest obecnie oddziałem Muzeum Narodowego w Krakowie.
30 skrzyń i 5 pudeł
Kiedy pod koniec kwietnia 1939 roku w Nowym Jorku otwarto Wystawę Światową, zdesperowany Karol Estreicher zaproponował, aby wykorzystać tę okazję i wywieźć do USA… ołtarz Wita Stwosza. Widmo wojny zawisło nad Europą i historyk sztuki doskonale zdawał sobie sprawę z zagrożenia. Wiedział też, jak intensywne przygotowania do ochrony dóbr kultury prowadzili muzealnicy i historycy sztuki na całym kontynencie.
W Polsce jednak wciąż przebiegały one dość chaotycznie i niezbyt efektywnie. Jeśli chodzi o słynny ołtarz, do ostatniej chwili debatowano nad możliwymi formami zabezpieczenia. Brano pod uwagę między innymi wzmocnienie stropu kościoła mariackiego żelbetem oraz przygotowanie schronu bezpośrednio pod posadzką kościoła, do którego ołtarz można by spuścić w dół za pomocą specjalnie zaprojektowanej machinerii…
Ostatecznie – dosłownie w przededniu wojny, w nocy z 28 na 29 sierpnia – ołtarz został zdemontowany a trzydzieści skrzyń i pięć pudeł z figurami zostało wysłanych Wisłą do Sandomierza. Ewakuacja sfinansowana została ze zbiórki społecznej. W kościele pozostała gigantyczna skrzynia ołtarzowa (jak sądzono, ze względu na rozmiary, jak i brak figur i ornamentów nikt nie będzie próbował jej ruszyć) oraz drobniejsze dekoracje ukryte w grobowcu archiprezbiterów.
Obawy o losy ołtarza Wita Stwosza w wypadku napaści Niemiec były jak najbardziej uzasadnione. Nie tylko ze względu na jego obiektywną wartość materialną, ale też znaczenie propagandowe. Według nazistowskiej polityki kulturowej Wit Stwosz – średniowieczny rzeźbiarz z Norymbergi – miał być jednym z ojców wielkiej sztuki germańskiej. Ołtarz mariacki jest zaś jego najwybitniejszym zachowanym dziełem.
Skąd niemiecki mistrz w polskim Krakowie? Kiedy Wit Stwosz przybył do miasta w 1477 roku doprawdy trudno było mówić jeszcze o jego polskości. Średniowieczne miasto było tyglem społeczno-kulturowym, mówiono w nim w wielu różnych językach, a dla zarówno urzędników, jak i artystów znaczenie miał raczej wspólny interes a nie przynależność narodowa. O tejże we współczesnych kategoriach zacznie się myśleć dopiero w XIX wieku!
W XIX wieku też zaczęto spierać się o narodowość Wita Stwosza. Polacy dowodzili, że rodzina Stwoszów była niewątpliwie spolszczona i w domu mówiła po polsku, Niemcy podkreślali, że norymberski mistrz przybył do Krakowa tylko i wyłącznie w sprawie zlecenia na ołtarz a po jego wykonaniu powrócił w rodzinne strony.
W „rodzinne strony” postanowili też Niemcy przetransportować ołtarz po jego odnalezieniu. A to nie okazało się wcale trudne. Na dobrowolne wskazanie okupantowi miejsca jego przechowywania zdecydował się sam arcybiskup Adam Sapieha, który, zdając sobie sprawę z rozmiarów i niemożności skutecznego ukrycia skrzyń w Sandomierzu, uznał, że rozsądniej w tej przegranej sprawie będzie zaoszczędzić nieszczęść związanych z nieuniknionymi a licznymi aresztowaniami i przesłuchaniami w sprawie ołtarza.
Na początku 1940 roku ołtarz Wita Stwosza – zarówno figury, jak i ogromna szafa ołtarzowa! – przetransportowany został do Norymbergi. Nie doczekał się tam nigdy prezentacji dla publiczności – całą wojnę spędził w nowoczesnym schronie podziemnym.
Kiedy w 1945 roku odnaleziony został przez aliantów, znowu, tak jak w wypadku innych skarbów polskiej kultury, nie było pewności co do tego, czy w ogóle uda się sprowadzić go z powrotem do kraju. Z obawy przed władzami komunistycznymi polski rząd emigracyjny postulował, aby przekazać go Kościołowi, najchętniej bezpośrednio do Rzymu. Na miejscu w Polsce działał jednak niezawodny Karol Estreicher i znowuż dzięki jego staraniom arcydzieło triumfalnie wróciło na swoje miejsce w Bazylice Mariackiej w Krakowie, gdzie podziwiać możemy je do dziś.
„Nieinteresujące” arcydzieło
Nie wszystkie najcenniejsze dzieła z polskich zbiorów znalazły się na nazistowskiej „liście rabunkowej”. Tak było na przykład z niewielkim obrazem Gierymskiego zwanym „Pomarańczarką” lub „Żydówką z pomarańczami”. Namalowany w 1880 roku hiperrealistyczny portret ulicznej handlarki owoców to arcydzieło polskiego realizmu krytycznego. Zachwyca nie tylko kompozycją kolorystyczną, kontrastującą południowe owoce z szarzyzną biednej Warszawy, ale też porusza odważnym wówczas tematem – niedolą warszawskiej biedoty. Z uwagi na autorstwo i temat obraz nie budził zainteresowania Niemców i pozostawał w Muzeum Narodowym w Warszawie aż do powstania warszawskiego. I nawet wtedy nie tyle został celowo zrabowany, co dość przypadkowo wywieziony w chaotycznym, naprędce zorganizowanym transporcie dzieł z Warszawy.
Nie mniej jednak słuch o „Pomarańczarce” zaginął na lata. Jesienią 2010 roku uderzająco podobny do niej – acz różniący się drobnymi szczegółami – obraz „zapewne Gierymskiego” pojawił się na aukcji w niewielkim domu aukcyjnym Kunst und Auktionshaus Eva Aldag w Buxtehude koło Hamburga. Cena wywoławcza opiewała na skromne 4400 euro (realna wartość obrazu Gierymskiego szacowana jest na kilka milionów złotych), co również wzbudziło podejrzenia, co do legalności źródła pozyskania dzieła.
Po interwencji Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Muzeum Narodowego w Warszawie obraz wycofano z aukcji i podjęto kroki w celu stwierdzenia jego autentyczności i pochodzenia. Szybko potwierdzono, że faktycznie jest to „Pomarańczarka” a niezgodność szczegółów z przedwojennymi fotografiami wynika z… poprawek – dość nieudolnych – dokonanych po wojnie w celu prawdopodobnie ukrycia jej pochodzenia.
Według domu aukcyjnego zarówno on, jak i właścicielka obrazu, która zdecydowała się na jego sprzedaż, nie zdawali sobie sprawy, że pochodzi z rabunku, ani że znajduje się na listach polskiego ministerstwa oraz Sekretariatu Generalnego Interpolu. Miał być już w posiadaniu rodziny męża babki właścicielki, kiedy ta brała z nim ślub w 1948 roku. Aby obraz Gierymskiego mógł wrócić do Polski, zgodnie z niemieckim prawem konieczne było wypłacenie aktualnej właścicielce odszkodowania. Pokryła je Fundacja PZU a jego kwota nie została ujawniona.
„Pomarańczarka” wróciła do Warszawy w 2011 roku i po rocznej konserwacji – w pełnym dawnym blasku – wystawiona została w Muzeum Narodowym w Warszawie.
Szaleństwo, kradzież i… fałszerstwo
Inne były losy dzieł sztuki, które przed wojną znajdowały się w niemieckich muzeach i kościołach, które po wojnie znalazły się w granicach Polski, na tzw. Ziemiach Odzyskanych. Zgodnie z prawem międzynarodowym przeszły one w posiadanie państwa polskiego a te, które zaginęły, czy po prostu zostały ewakuowane w głąb Niemiec, stanowią polskie starty wojenne.
W 1510 roku Lukas Cranach Starszy, jeden z najwybitniejszych przedstawicieli niemieckiego renesansu, namalował dla wrocławskiej katedry obraz Madonny z Dzieciątkiem. Obraz olejny na lipowej desce zwany jest „Madonną pod jodłami” z racji charakterystycznych drzew w tle postaci. Przedstawia Marię z małym Jezusem na kolanach. Matka i syn patrzą na siebie z mistrzowską ręką uchwyconą miłością a precyzja detali – tkanin, włosów, liści – i kolory zachwycają.
„Madonnę pod jodłami” podziwiać można było we wrocławskiej katedrze na Ostrowie Tumskim aż do końca XIX wieku, kiedy to zdecydowano się – z uwagi na jej wartość – przenieść ją do katedralnego skarbca. Tam obraz był nadal udostępniany zwiedzającym.
W 1943 roku, w obawie przed alianckimi nalotami, wraz z innymi dziełami sztuki została ewakuowana przez władze niemieckie kolejno do Henrykowa i Kłodzka, aby do Wrocławia powrócić po zakończeniu działań wojennych w 1945 roku. Trafiła wówczas do, wciąż zarządzanego przez Niemców, Muzeum Archidiecezjalnego. Ponieważ w wyniku wojennych perypetii obraz uległ uszkodzeniom, muzeum zleciło jego renowację jednemu ze swoich pracowników, księdzu Sigfriedowi Zimmerowi. W głowie księdza Zimmera zaś zrodził się szalony plan – postanowił zatrzymać dzieło Cranacha dla siebie.
Równolegle ze swoimi pracami konserwacyjnymi zamówił wykonanie kopii obrazu. Po latach malarz-kopista wspominał argumenty Zimmera: potrzebę ocalenia dzieła przed komunistami i zwrócenie do narodowi niemieckiemu, jednak najwyraźniej księdzem-artystą kierowała żądza posiadania renesansowego arcydzieła na własność. Kiedy w 1947 zmuszony do repatriacji wyjeżdżał do radzieckiej strefy okupacyjnej w Niemczech, zabrał Madonnę ze sobą (zresztą owiniętą w ceratę i udającą… stolik podróżny), zostawiając za sobą kopię. Ta zawisła w pałacu polskich już arcybiskupów na Ostrowie Tumskim w 1948 roku.
W tym miejscu niewiele osób miało szansę podziwiać obraz i dopiero w roku 1961 konserwatorka zabytków Daniela Stankiewicz odkryła ze zdumieniem – i bez najmniejszych wątpliwości – że ma do czynienia z falsyfikatem. W dodatku całkiem wątpliwej jakości. Oryginalna „Madonna pod jodłami” trafiła na listę polskich strat wojennych.
Mimo tej – powszechnie znanej w świecie sztuki – ekspertyzy i obecności na polskich i światowych listach dzieł utraconych w wyniku II wojny światowej, „Madonna pod jodłami” już w latach 70-tych zaczęła pojawiać się na rynku antykwarycznym. Na jej sprzedaż zapewne zdecydowali się spadkobiercy Siegfrieda Zimmera po jego śmierci. Krążyła ona między rękami prywatnych kolekcjonerów a żadne niemieckie muzeum ani Kościół nie zdecydowały się, mimo propozycji, na zakup dzieła o podejrzanej proweniencji. Co ciekawe, wieści o Madonnie na rynku niemieckim docierały już wówczas i do władz polskich, nie wykazywały one jednak determinacji w poszukiwaniu obrazu.
Dopiero na początku XXI wieku szwajcarski kolekcjoner zapisał obraz w testamencie szwajcarskiemu Kościołowi, który zdecydował z kolei o przekazaniu go prawowitemu właścicielowi – Muzeum Archidiecezjalnemu we Wrocławiu. Madonna wróciła do Wrocławia w 2012 roku.
Do polskich strat wojennych należy też inna Madonna pędzla Cranacha Starszego, tzw. Madonna Głogowska. Ufundowana w XVI wieku przez proboszcza głogowskiej kolegiaty, znajdowała się w niej aż do czasów wojennej ewakuacji, kiedy to, podobnie jak „Madonna pod jodłami”, przetransportowana została do Henrykowa i Lądka Zdroju. Tam w 1945 roku została zarekwirowana przez Rosjan i słuch po niej zaginął na kolejne kilkadziesiąt lat. W 2003 ni stąd ni zowąd pojawiła się w… katalogu Muzeum Puszkina w Moskwie. Obraz znajduje się w magazynie i nie jest prezentowany publiczności. Trwające od prawie dwudziestu lat starania o zwrot dzieła nie dają widoków na jego rychłe odzyskanie.
Gdzie jest młodzieniec?
Najcenniejszym obrazem zrabowanym w Polsce w czasie II wojny światowej jest „Portret młodzieńca” pędzla Rafaela. Młodzieniec jest być może nawet, jak wskazują niektórzy badacze porównując go do autoportretu malarza ze „Szkoły ateńskiej, autoportretem samego Rafaela.
Młody mężczyzna namalowany na początku XVI wieku przez dwudziestoparoletniego artystę siedzi na tle gładkiej ściany, jego szaty – biała koszula i przerzucone przez ramię futro – świadczą o zamożności, rysy twarzy są regularne a łagodne spojrzenie nieco rozmija się z widzem. Niewiele wiemy o okolicznościach powstania portretu, ba, nie jest on nawet sygnowany, przez co przez wiele lat budził wątpliwości, czy w ogóle jest dziełem Rafaela. Od początków XX wieku, w świetle nowoczesnym badań, powszechnie w świecie sztuki przyjmuje się autorstwo Rafaela.
„Portret młodzieńca” stanowił część tej samej kolekcji Czartoryskich, w której była też „Dama z gronostajem” Leonarda i „Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem” Rembrandta. Tak samo jak one, mimo prób ukrycia w 1939, został zarekwirowany i trafił do osobistej kolekcji Hansa Franka. Wisiał podobno nad biurkiem w jego gabinecie na Wawelu. Ostatni raz widziano go w styczniu 1945 roku w pałacu w Morawie na Dolnym Śląsku – jednym z przystanków kolekcji Franka w drodze z Krakowa do Niemiec. Co stało się z nim potem? Tego nie wiemy.
Na pewno nie było go pośród dzieł zarekwirowanych Frankowi po aresztowaniu przez aliantów i rewindykowanych przez Karola Estreichera. Czy uległ zniszczeniu wcześniej? Przypadkowemu czy celowemu? Czy ktoś przechwycił go z kolekcji Franka? Czy został idealnie ukryty? Na przestrzeni lat powstało mnóstwo teorii – mniej lub bardziej fantastycznych – na ten temat. Wciąż jednak nie znamy prawdy.
Dzisiaj wartość „Portretu młodzieńca” szacuje się na minimum 100 milionów dolarów, co czyni go nie tylko najcenniejszą stratą wojenną Polski, ale i całego świata.
Postscriptum
To tylko kilka najbarwniejszych, a więc i najbardziej znanych, historii dzieł sztuki zrabowanych z Polski w czasie II wojny światowej. Szacuje się, że kraj utracił wówczas ok. 70% swojego dziedzictwa kulturowego. W powojennych szacunkach pojawiła się liczba 519 tysięcy dzieł sztuki, jednak pamiętać należy, że dotyczyła ona jedynie zinwentaryzowanych przed wojną zbiorów publicznych. Liczba strat z kolekcji prywatnych, kościelnych i publicznych a nie zinwentaryzowanych (lub których dokumentacja została utracona) jest nie do oszacowania.
W prowadzonej przez Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego bazie strat wojennych znajduje się obecnie ok. 64 tysiące obiektów. Liczba ta zmienia się w czasie z uwagi na stałe odnajdywanie przedwojennych dokumentów, jak i… odnajdywanie i rewindykację kolejnych dzieł sztuki.
Postawą tej jest ciągły monitoring rynku sztuki w Europie i na świecie, muzealnych katalogów, ale też obserwacja prywatnych kolekcji, niekiedy targów staroci i bazarów. Obecnie Polska prowadzi ponad 80 oficjalnych, państwowych postępowań restytucyjnych w kraju i za granicą.
Z polskimi kulturalnymi stratami wojennych zapoznać można się na stronach:
https://stratyzabytkow.nimoz.pl/
https://skradzionezabytki.pl/i/#/
Post postscriptum
W 2022 roku polskie muzea naznaczone na zawsze doświadczeniem strat sprzed 80 lat ruszyły na pomoc muzeom ukraińskim w obliczu zagrożenia bezpowrotnymi zniszczeniami i rabunkiem ukraińskiego dziedzictwa narodowego w czasie napaści rosyjskiej. Dzięki pomocy Komitetu Pomocy Muzeom Ukrainy do zaatakowanego kraju wysłane zostały zapasy materiałów do profesjonalnego pakowania dzieł sztuki oraz przeciwogniowych. Dostarczany jest również sprzęt komputerowy, który pozwoli na digitalizację zbiorów i skanowanie 2 i 3D zabytków – zdobycz XXI wieku, dzięki której po wojnie dużo łatwiej będzie zidentyfikować, rewindykować i rekonstruować straty niż miało to miejsce po II wojnie światowej. Zbiórka społeczna Komitetu Pomocy Muzeom Ukrainy na ten cel wciąż trwa, można ją wesprzeć pod adresem: https://zrzutka.pl/b3p9p2
Podziel się tym artykułem!