ZAGINIONY SKARB BRATA KOSMY – OPOWIEŚĆ MUZEALNYCH KUSTOSZY

Z wielką radością prezentujemy dokończoną… a może wciąż jeszcze nie, opowieść o Waszym skarbie. Wspólne dzieło kustoszy MyViMu to amalgamat, jakiego próżno szukać między skarby. Wyjątkowy stop, jaki właśnie powstał, niechaj na długo spaja pasję i koleżeńską współpracę między ludźmi wyjątkowymi, jakimi są przecież zbieracze.

XX112 pomyślał o kończącej się misji. Ileż to już czasu nie był na swojej planecie – Myvimu, to już prawie 15.000 dni. Dla tubylców to kilka pokoleń, dla niego średniej długości misja w którą wysłało go COM-Centralna Organizacja Międzygalaktyczna. Zaczął wspominać jak do tego doszło, w zasadzie to już od okresu kiedy zaczął pobierać wiedzę, czyli jako kilkudziesięcioletni uczniak, marzył żeby zostać Kolekcjonerem. Była to elita mieszkańców Myvimu, którzy na zlecenie COM prowadzili odkrycia, podbijali galaktyki, zbierali dla społeczności co tylko było potrzebne i konieczne. Marzył o przygodach, podróżach, awanturniczym i niebezpiecznym życiu. Po kilkudziesięciu latach jego marzenia się spełniły, zawiódł się jednak srodze. Pierwsza misja, na którą tak czekał to była wyprawa na jakąś małą planetę w małym układzie słonecznym w celu badawczym. Okazało się, że kończą się zapasy pierwiastków niezbędnych do życia Myvimuanom, wystarczy ich zaledwie na kilka lat świetlnych, COM podjęło decyzję o wysłaniu kilkuset Kolekcjonerów w różne zakątki kosmosu. On trafił tutaj. Odkrył prymitywne formy życia, no może jeden gatunek trochę się wyróżniał bardziej rozwiniętą formą komunikacji, trochę przypominał też ich. Dwunożne istoty z czterema czułkami, choć wykorzystywali je do innych celów. Zauważył, że potrafią się zorganizować i współpracować… Trzeba to wykorzystać. Na początek trzeba zapewnić sobie łączność, kilka anten w formie ostrosłupa. Telepatycznie przekazał tubylcom zarys ideologii, użył kilku sztuczek, postraszył dziwnymi dla nich zjawiskami. Sami, choć z trudem stworzyli sobie coś w rodzaju mitologii i wiary w moce nadprzyrodzone i zaczęli budować. Nazwali to piramidami.

Zniknęły morza i wielkie gady, powstały i odeszły cywilizacje, przyszły i zapadły w niebyt legendy, świat obrósł religiami. Nikt już nie pamiętał, że <dalej autorstwa kustosza Malinaog > dawno, dawno temu w Nordrorze, krainie ciemnej jasności wykuto 30 monet. 10 z nich przyznano królom, władcom dobrym, lecz również tym, którzy mieli na swym sumieniu istnienia ludzkie. 10 przedstawicielom największych wsi i gospodarstw rolnych. 10 kapłanom ducha. Osobom, które miały kontakt z Wielkim Bogiem. Monety były przekazywane z pokolenia na pokolenie, lecz z czasem ludzie o nich zapomnieli i już nigdy po nie nie sięgnęli. Nie sięgnęli, gdyż owe monety złym ludziom przynosiły klęski i nieurodzaj. A wtedy każdy był zły. Monety wyrzucono w skrzynce w rwisty potok. Lecz po 200 latach zapomnienia, Snogol, pewien zdziczały człowiek odnalazł je. Mój skarb, mój skarb – powtarzał. Lecz pewnego razu zawitał do niego pewien mędrzec. Nie był on dużym człowiekiem. W pewnej grze wygrał ów skarb. Lecz Snogol nie puścił go bez walki. Mędrzec zabił dzikusa i odszedł z skarbem, którego później pilnował z bratem jak oka w głowie.

Tomek112

Myśląc o początkach wyprawy przypomniał sobie o porze wchłaniania, musi to zrobić aby funkcjonować, brrrrrrrrrr. Na potrzeby różnych misji COM stworzyło pokarm w formie sprasowanych kapsułek, krążków o metalicznym wyglądzie z umieszczonymi napisami o składzie chemicznym, przeznaczeniu, dawce. Najbardziej raził go napis „serwis dla kolekcjonerów”, przypomniał sobie konsolę do wchłaniania na Myvimu, to był serwis!!! Każdy pierwiastek oddzielnie, można się było podelektować, no cóż taki los Kolekcjonera… Wziął kapsułkę, obracając na drugą stronę gdzie umieszczono skład chemiczny pomyślał o niezupełnym sukcesie swej wyprawy. Brak na tej dziwnej planecie dwóch spośród dziewięciu potrzebnych pierwiastków. Przypomniał sobie wczoraj wysłany ostateczny raport:
M – brak
Y(Itr)-jest
V(wanad)-jest
IR(Iryd) –jest
T-brak
U(uran)-jest
AL.(glin)-jest
M-jw.brak
U-jw.jest
S(siarka)-jest
EU(Europ)-jest
M- jw. Niestety brak.

Wchłonął. Pozostało mu już tylko czekać na transport powrotny. Doczekał się. Pakując swoje rzeczy przez chwilę zastanowił się nad zasobnikiem żywieniowym z resztkami kapsułek.
Dość miał tego paskudztwa, już dziś w końcu będzie prawdziwa uczta, w ostatniej chwili wyrzucił go przez niedomknięty jeszcze właz. Widział jak prawie cały ugrzązł w piachu.

Wiele, wiele lat później podczas swej kolejnej Wyprawy Krzyżowej, zmęczony rycerz odłączył się od drużyny. Po nie strawionym posiłku z nadpsutego mięsa chciał w odosobnieniu poczuć ulgę. Za piaszczystą wydmą zsiadł z konia, zrzucił zbroję, ugiął kolana i… zobaczył jakąś dziwną skrzynię wystającą z gorącego piachu.

Myvimu

Ostatnich dwóch jeźdźców wpuszczono do miasta. Kołysząc się ze zmęczenia, piórami przyłbic zamiatali opuszczane już zęby krat wielkiego gdaniska. Wpadając pospiesznie przez bramne strzelnice, promienie zachodu ostatnimi refleksami celnych grotów, grzęzły w błonach okien położonej naprzeciw karczmy. Za ławą siedział łowca. Sącząc sfermentowany jęczmień, przez szparę w błonie uważnie obserwował dwie odziane w zakonne płaszcze postacie. W obejmującej miasto szarówce majaczyły jeszcze dwa, ciemne krzyże, uginające się pod trudem wędrowców.

– Tutaj spoczniemy, bracie Kosma, sinobrody, zwalisty rycerz zajrzał w zmęczone oczy towarzysza. – To bezpieczny gród a i pomocy w naszej misji spodziewać się tu możemy. Szpital ich tu mocny i chędogi, braci przyjaznych sporo to i nasze dokumenta skarbnikowi zechcą donieść. Zaopatrzymy się tu w srebro i brąz, jako i gdzie indziej już bywało a gdzie i zakon nasz swoje sługi karmi. Odkąd król dał miastu prawa, dobrą monetę tu biją, poszukiwaną aż w italskich portach a i na wschodzie nie wzgardzoną, kiedy do handlu z psubraty przychodzi. Na spoczynek co rychlej bieżajmy, straże się za nami kręcą a i o dobre piwo jużem dawno nie pytał, co to je Angielczykowie, bracia nasi w wierze, od czasu, jak ich król był i osadził tutaj warzą.

– Dobrze już czerepie poczciwy, trudy za nami wielkie, odkąśmy kaplicę opuścili namordowałeś się do imentu bracie Damianie a i ja nazwę jej w tutejszym języku całą drogę powtórzyć próbując do cnam się umęczył. Jako to było, powtórz że raz jeszcze? Khwarzaszany…? Zdrożeni bracia szczęśliwi, pochylając głowy pod cyzelowanym w czarnym dębie nadprożem, zanurzyli się w płynące znad szynkwasu szmery i łowiąc wzrokiem bursztynowe iskry słane przez lepiącą się do pajęczyn rosę z rozlanego piwa, słodko zapadli w odległy kąt izby. Chociaż w przeciwległym narożniku, zaraz przy palenisku właśnie zwolniło się miejsce, obaj już nie zaprzątali tym własnej uwagi.

Krople potu kapały na suchą darń sosnowego lasu. Znikając natychmiast w piachu, nie pozostawiały żadnych śladów niedawno popełnionego grzechu, razem ze zdobyczą na wieki zapadały w czeluść zdarzeń. Łowca spojrzał na ciężki głaz leżący nieopodal. Oceniwszy siły napluł na dłonie i zastruganym drągiem przetoczył go na świeżo zakopaną zdobycz. Po drugiej stronie rzeki słychać było gwar rybaków wynoszących sieci na słońce, stawiających łodzie do góry dnem, nawołujących dzieci, krzątających się przy paleniskach kobiet. Zapach wędzonego morszczuka i solonych śledzi łakomie zawisł nad głową rabusia. W kabzie znowu dzwoniły przyjemnie srebrne monety. Chociaż wraz z tysiącem innych dopiero złożonych w ukryciu obiecywały wygodne i syte życie do reszty dni, było ich wystarczająco dużo, aby zainwestować w jakże lukratywny handel solą, spławianą tutaj wielką rzeką z żup królewskich i sprzedawaną na śledziowym markcie, opodal owego skrzypiącego, drewnianego kołowrotu spuszczającego ładunki na pokłady kolejnych kog. Odkąd sięgał pamięcią, przyglądał się tratwom i statkom płynącym z południa, po brzegi wypełnionym białym dobrem, od którego aż paliły popękane od sztormów dłonie. Soląc śledzie i flądry poprzysiągł sobie, że on też będzie brał do rąk jedynie bite srebro, którym sowicie płacono za białe złoto. Nie chciał, jak ojciec przez resztę życia rozpinać na wydmach sieci i razem z morskim wiatrem wyć z bólu po setnej beczce, za którą dopiero otrzymywał zapłatę. Zakon pilnował swojego jak oka w głowie. Pozwalał rybakom wyprawiać się do królewskiego miasta dopiero po oddaniu lwiej części urobku. Długo wzbierająca nienawiść popchnęła go w końcu do rabunku. Ci dwaj z karczmy nie byli może tacy źli, a i krzyże jakoweści i odmienne jakoby mieli to i gardeł nie położyli, a w całości puszczeni, nie jeden jeszcze skarb gdzie w zamorskich krajach pewnie dobędą. Pocieszając się, potarł czoło i raźnym krokiem pociągnął do rodzinnej wioski. „Gdy nia ma się nic do stracania, może być już tylko lapiaj” zwykł mawiać dziadek, jak jego pradziad wiecznie służący zakonowi Pomorzak. Słowa starego rybaka dzwoniły w uszach, ścigając się z myślami o nowym życiu.

Yuppi

Nowym życiu pod każdym względem. Siła zaklęta w zimnych krążkach nagina pisane ziemskie prawa i zmienia kręte drogi w przestronne aleje. Jeżeli na tym niezmierzonym, wspaniałym świecie istnieją jakiekolwiek czary, to na pewno nie są to niezrozumiałe śpiewki nawiedzonych, podstarzałych dziewic, co próbują wcielić się nie udacznie w role natchnionych przez moce piekieł kapłanek. Nie są to też dziwne znaki, które tak chętnie i często malują na wietrze bracia zakonni, żyjący za opasłymi, zimnymi murami i żywiący się do ostatnich swych godzin ziołami własnego wyrobu. Tylko jedne są czary i jedna pieśń zaklęta, której nuty właśnie beztrosko brzdędoliły mu w sakiewce. Maszerował już długo przez gęsty ale spokojny las. Sączące się przez listowie promienie napełniały jego piersi nadzieją i radością. Gorące, złote słońce zdawało się być jedynym, aktywnym towarzyszem tej samotniczej wędrówki. Gdzie nie gdzie, z oddali dało się słyszeć śpiew ptaków lub gaworzenie płochliwszych mieszkańców tych zielonych okolic. Trzask łamanych gałęzi wplatał się tę słodką kakofonię jakby mimowolnie. Droga przez ten las to najpewniejszy sposób na uniknięcie wścibskich patroli i przedostanie się na otwarty teren, który z kolei najlepiej będzie pokonywać pod osłoną nocy. Lepiej albo i nie – „każdy Cyryl ma swoja metody”, jak to powtarzał pradziad Pomorzak.

Na chwilę obecną wszystko się układało, jak to sobie obmyślił a głuche echa z oddali i niezmącona muzyka lasu były tego najlepszym dowodem. Zmęczone nogi dały pierwszy znak, że czas już odpocząć. Drugim znakiem było niebo przybierające barwy miedziane. Jakub rozejrzał się dookoła i nie znalazłszy zdatniejszego umiejscowienia, poległ pod wielkim, grubym dębem. Rozłożyste gałęzie drzewiska zdawały się go okrywać opiekuńczym uściskiem. „Gdy cały i zdrów wrócę do domu i gdy tylko ziszczą się moje białe sny, wrócę tutaj i zbuduję wspaniałą budowlę – Świątynię lub Pomnik Snów”. Burczenie w brzuchu, położyło na chwilę kres tym górnolotnym rozmyślaniom. Jakub wyjął z kieszeni pajdę czerstwego chleba a z drugiej kieszeni kawał ocalonego z karczmy, zawiniętego w szmatę mięsiwa. Dopiero teraz, pochłaniając kolejne kęsy kolacji, zdał sobie sprawę jak bardzo był głodny. Rozmyślania o wspaniałym życiu i wsłuchiwanie się w śpiewy drzew odebrały mu czucie w żołądku na bardzo długo. Teraz siedząc tak pod gościnnym dębem, wsunął rękę do wypełnionej srebrem sakwy by ponownie poczuć ten rozkoszny dreszcz, jaki miał mu wkrótce towarzyszyć już do końca dni. Duże, ciężkie i brzęczące. Międlił je zawzięcie w sakiewce, jakby to był worek z grochem lub pszenicą. W ostatnich promieniach dnia, chciał spojrzeć na srebrny krążek. Obracając go pod różnymi kątami, podziwiał formy i znaki, których znaczenia nie rozumiał. „Gdy tu wrócę, zbuduję Pomnik o takim kształcie” myślał przesuwając palcami po powierzchni monety.

O czym śnił Jakub tej nocy? Nie wiadomo tego dokładnie. Wieczór był spokojny, tak jak i cały dzień poprzedni i potem noc. Gwieździste niebo zapewne ułożyło przybyszowi sny właściwe, bo spał głęboko, głośno pochrapując od czasu do czasu. Gdy tylko słońce podniosło z poduszek swe oblicze, Jakuba zbudził chrobotliwy krzyk, dobywający się z wysoka. W miejscu oglądanej nie tak dawno monety spostrzegł trzy czarne postaci. „Kraa – kraa – kraa”. Hałasujący intruzi natychmiast poderwali się do lotu, zobaczywszy gościa niecierpliwie wymachującego kończynami. Jakub, jeszcze niezbyt dobudzony, brodził dłońmi łapczywie w listowiu w poszukiwaniu znanego sobie krągłego kształtu. Po chwili poczuł zimny krążek i spojrzawszy nań raz jeszcze z wielką dumą i ulgą, wrzucił pośpiesznie do sakwy. Wstał by rozprostować kości i przeciągnął się tak zdrowo, że aż kości mu zaskrzypiały.

Tomek112

Ba, tylko jak tu zacząć to nowe życie nie zwracając na siebie uwagi. Zakon ma wszędzie szpiegów, którzy doniosą o nagłym przypływie majątku i albo obedrą go do cna nakładając podatki i daniny, albo skończy w lochach zamczyska, oddając najpierw co ma po torturach. Trza by coś obmyślić, postanowił, coby powolutku dobro się pojawiało. Chłop z niego był dość urodziwy, silny to i panny za nim się oglądały, ożenek przyszedł mu do głowy. Pomyślał o Gertrudzie z podzamcza, jakaś cudna nie jest, ot przeciętna białogłowa ale zawsze bogato ubrana, korale i cekiny aż błyszczą to i się ludziska nie podziwują że dobra jakoweś jej ojciec we wianie dał. Rozgłosi, że żona wniosła sporą sumkę i powoli zacznie spełniać swoje marzenia o handlu. Swatów wysłał z prezentami, pogadali i ugadali. Brata Gertrudy co przeciwny był przekupił sakiewką uszczuplając co nieco złożony pod kamieniem kapitał.

Po weselisku, które okazałe było powolutku zaczął kupować i handlować z zyskiem miernym raczej ale pozory chciał zachować powolnego bogacenia się. Tyle z tym zachodu i roboty było, że postanowił się wyręczyć nowym szwagrem a sam trochę uciech z ożenku pokosztować. Wtajemniczył go w arkana handlu, co jakiś czas sprawdzając tylko co by nie przehulał ulokowanych pieniędzy. Jędrzej, bo tak było szwagrowi, hulaką i utracjuszem był ale głowę na karku miał i szybko zmiarkował, że przybywa szybciej niż powinno, zaczął podejrzewać , podglądać i odkrył, że po każdym powrocie łodzi z ładunkiem szwagier znika na jakiś czas i w następny kurs już wypływają dwie łodzie a zysku nie starczyło by na nową łódź nawet po 10 kursach. Pewnego razu postanowił sam sprawdzić jak to się dzieje, śledził go aż do lasu i potem zauważył w skarbcu dodatkową ilość srebra. – A ty łotrze pomyślał, toś ty taki? Ja tu tyram, pilnuję a tam skarbczyk jakiś ukryty masz. Trza pomyśleć o sobie, zagroził, że doniesie zakonowi o jego krętactwach jeśli mu nie wypłaci odpowiedniej kwoty.

Najpierw poczuł wzburzenie, potem prasnął Jędrzeja w twarz a w końcu po kolejnej groźbie pomyślał, że ten kiep nie żartuje. Ciarki mu przeszły na samą myśl o zamkowym podziemiu, męczarniach, kacie. A może tamci dwaj braciszkowie są jeszcze tutaj, skojarzą go z rabunkiem, żałował, że darował im gardła. No cóż zapłacił. Także jego żona jakaś chciwa się zrobiła, razem z bratem w dwa roki groźbami i kłótniami wyciągnęli mu cały majątek, ciągle im mało i mało było. Właśnie dziś zaniósł im ostatki swych ukrytych bogactw, to już koniec, trza znów będzie za sieci się wziąć. Smętny i zgarbiony wracał do swej starej chaty w prawie zapomnianej rodzinnej wiosce. Przechodząc przez las spojrzał na jeszcze tak niedawno pełen bogactw dół i leżący opodal kamień, którego nie było już sensu turlać na swe miejsce. Nagle coś błysnęło w promieniach zachodzącego słońca, ujrzał samotną monetę, która pozostała i świeciła mu w twarz jak wyrzut sumienia. Przypomniał sobie słowa dziadka „Gdy nia ma się nic do stracania, może być już tylko lapiaj”, wziął ją w dłoń i cisnął jak najdalej potrafił.

Minęło pół roku od czasu kiedy Jędrzej pozbył się szwagra i przejął jego interesy. Szło jakoś kiepsko, uzupełniał straty w interesach i wydatki na hulanki z sakiewek co raz wymuszanych groźbami i kłótniami. Po ciężkim dniu postanowił jak zawsze udać się do karczmy. Otworzył skrzynię i… zdębiał, to już ostatnia. Sięgając po nią mimochodem wspomniał szwagra… Skończył gdzieś bez wieści, najpierw próbował rybołówstwa, nie szło, potem zaczął głosić wieści o pokucie i nawróceniu, pouczając ludzi, wytykając im zło, grzech, bogactwo. Zamieszkał w pustelni i nagle zniknął. Ha, albo jakaś zwierzyna dokonała jego żywota a bardziej prawdopodobne, że Zakon miał już dość jego prorokującego głosu. Po wieczorze spędzonym jak zwykle chciał zapłacić i …. W mieszku były jakieś dziwne monety, nie widział jeszcze takich, tak jak i karczmarz, który nie chciał ich przyjąć. Kilka razy w różnych miejscach próbował nimi płacić, niestety bez skutku, dochodziło do burd, kłótni, w końcu ktoś zakrzyknął, że to on sam bije jakąś dziwną monetę… Wiedział jaka jest kara za fałszerstwo, strach w pijackim amoku kazał mu ukryć sakiewkę. Wybiegł z chałupy, oddalił się już daleko, dostatecznie daleko i zakopał niechciany skarb pod dębem na brzegu napotkanej rzeki. Następnego dnia zabrali go zbrojni z krzyżami na pelerynach.

Wiosną 1915 roku w biednej dzielnicy Berlina ciszę nocną przerwał najpierw krzyk kobiety a potem słabe kwilenie noworodka. Położna nie dawała mu większych szans na przeżycie, zrozpaczona matka kazała natychmiast ochrzcić dziecko i dać mu na imię Fritz, po ojcu walczącym gdzieś daleko… Ledwie zdmuchnął 15 świeczek z urodzinowego tortu, słaby był, chorowity, od zawsze ciągłe wizyty u lekarzy i w szpitalach. Lekarze stwierdzili, że jedynym ratunkiem jest kuracja u wód. Kuzynka z Zoppot zapraszała, zapadła decyzja o wyjeździe. Zabiegi, badania, monotonia. Jedyną rozrywką Fritza były długie nadmorskie spacery. Idąc plażą widział już zarysy portu zbudowanego tu przez Polaków kilka lat wcześniej, już miał zawracać kiedy wśród rumowiska kamieni coś błysnęło, przybliżył się i spostrzegł lśniącą monetę. Podniósł i popatrzył, jakaś dziwna, niezrozumiałe napisy, prosty rysunek a na odwrocie zniekształcona 1. Zaskoczył go tylko jej stan, żadnej ryski, jakby przed chwilą wyprodukowana, niestety, żadnej daty nie odczytał. Wrócił do domu i rzucił ją do pudełka w którym trzymał zebrane bursztyny i kamyki.

W osiemnaste urodziny uświadomił sobie, że jest słaby. Zazdrościł kolegom w pięknych mundurach okazującym na każdym kroku swą odwagę, siłę fizyczną, poświęcenie dla idei…
Jedyne w czym górował nad rówieśnikami to inteligencja i niezwykle szybkie przyswajanie wiedzy. Wielokrotnie wyśmiewano go za to, że jest kujonem, prymusem, zaprzeczeniem teorii o wyższości rasy. Postanowił udowodnić swą wartość, postanowił swą wiedzą wesprzeć Wodza. Po wakacjach zaczął studia historyczne, wstąpił do partii. Szybko okazało się, że dzięki swemu umysłowi zaczyna brylować, budzić zainteresowanie. Obalał historyczne teorie, tworzył nowe. Koledzy partyjni z chęcią słuchali jego wywodów o historycznych ziemiach do których Rzesza ma pełne prawo.

Latem 1938 roku, tuż po uzyskaniu dyplomu zaczął studiować dokumenty Zakonu. W nowej polityce skierowanej przeciw wschodnim sąsiadom brak było przekonujących argumentów o odwiecznym prawie do ich terenów. Godzinami studiował stare mapy, listy, wyroki sądowe. Zaintrygowały go dokumenty z procesu pewnego szaleńca oskarżonego o fałszerstwo monet i czary. Nie był typowym oszustem, bił nową monetę. Znaleziono przy nim tylko jedną choć były zeznania świadków świadczące, że miał ich bardzo dużo. Poddano ją badaniom, okazało się, że jest niezwykle twarda, nie da się zarysować, kruszec niespotykany jakiś. Próbowano ją zniszczyć, niestety bez efektu. W końcu po użyciu wielu przemyślnych dźwigni złamano ją na pół i szokiem dla trybunału był fakt, że kiedy zbliżono do siebie obie połówki znów trwale się połączyły. Po okrzyku „czary” jeden z braci chciał ją odrzucić, trafił przy tym w stojącą zbroję, która została przedziurawiona. Po torturach obwiniony zdołał tylko określić miejsce ukrycia reszty i skonał. Mimo poszukiwań nic nie znaleziono. Na koniec doznał szoku, odręczny rysunek owej monety to… to, nie możliwe, taką samą znalazł w Zoppot ! Rzucił wszystko, droga powrotna do domu, gorączkowe poszukiwania, jest. Faktycznie, dalej wyglądała jak nowa, sprawdził twardość, próbował zniszczyć, potwierdzały się zapiski z procesu. Nagła myśl – taka broń ! Niezniszczalne czołgi, samoloty, pancerze, pociski niszczące wszystko. Tego samego dnia w euforii zainteresował sprawą znanego chemika oraz najwyższe kręgi partyjne.

Wstępne badania potwierdziły rewelacje Fritza, zaczęto myśleć o eksperymentach na dużą skalę i przy udziale największych sław nauki. Sam Fritz miał jeden cel, odnaleźć miejsce ukrycia pozostałych monet. Rok po odkryciu wiadomo było, że jest to rewelacja mogąca dać potęgę militarną, wiadomo było również, że brak jednego lub dwóch składników aby uzyskać podobny stop. Może gdyby większa ilość materiału do badań, to dało by się… Fritz już wiedział. Rok zajęło mu zbadanie wszystkich akt, dokumentów. Szukano nie nad tą rzeką, tam były dwie rzeki. Problemem było, że tam jest teraz port, pilnie strzeżony. Przestudiował wszystkie dokumenty odnośnie budowy portu, wszystkie relacje prasowe, nikt nic nie znalazł, czyli TO MUSIAŁO TAM BYĆ.

Führer cały czas się jeszcze wahał, Nie do końca był przekonany o ataku na Polskę.
Rozmyślał o różnych aspektach sprawy, przerwał mu dźwięk dzwonka telefonu.
Fakt, zapomniał o dzisiejszym spotkaniu z naukowcami i jakimś tam Fritzem, miał tyle na głowie. Z niechęcią udał się do Sali obrad. Ostatnie zdanie wypowiedział z pełnym przekonaniem:
-Skoro tak panowie, decyzja jest ostateczna, zaczynamy pierwszego września.

Myvimu

– Nowa produkcja cenionego i szanowanego nie tylko na rynku krajowym radia zostanie uruchomiona niebawem w nowo powstających tutaj zakładach radiotechnicznych. Tu, gdzie przed wojną wysiłkiem robotników od podstaw zbudowano port, wybudowana będzie nowoczesna fabryka oddająca na potrzeby państwa wysoki dochód w cenionych i potrzebnych krajowi dewizach”. Stary telewizor dźwiękiem mruczącego ze znużenia transformatora, mimo to całkiem dziarsko objawiał elementy nowego planu 5 letniego. Henryk podźwignął się z koja i macając za wezgłowiem szukał Mocnych. Wczorajszego wieczora nie żałował sobie wcale. Byli nawet w „Bałtyku” a skończyli chyba w „Maximie”… Stojąca na stole makrela rozdygotanym wieczkiem otwartej puszki szczerzyła się zębami blachy do zdziwionego operatora maszyn budowlanych. – Czego tak trzęsie się? Nieruchome gałki wraz z głową skierowały się ku drzwiom. – Otwierać ! Łomot trwał już dobrą chwilę. – Służba bezpieczeństwa do jasnej cholery ! Oprzytomniawszy w jednej chwili, na sztywnych nóżkach dotarł do zamka. – Dyrma? Henryk Dyrma? Facet w jodełkowanej kapocie wywijał mu przed nosem legitymacją z czerwonym paskiem. – Zasadniczo tak, odparł i wskazał na krzesło – Sznowny pan, …eps, usiądzie… – Bez ceregieli Dyrma, idziecie z nami. Chwilę potem, przebierając w powietrzu gołymi stopami, pod wonnymi pachami dwóch smutasów leciał wprost do oczekującego pod sutereną Fiata. – Wyście dnia, roku, o godzinie operowali koparką na budowie fabryki sprzętu radiowego ? Wyście byli przedwczoraj na skwerze w antykwariacie ? Wyście wykopali ? Wyście przepili ? Dyrma !

– Tak towarzyszu premierze, tak… ależ wszystko zrozumiałem. Cały depozyt jest do waszej dyspozycji. Spocona słuchawka zawisła na osamotnionych od dłuższego czasu widełkach. Nikt przecież tego mi nie pokwituje, gorączkowo myślał szef urzędu. Jak ja mu to wyciągnę z sejfu ? Jedyny ratunek w szefie resortu, może on weźmie odpowiedzialność… w końcu nasza „firma” jest najważniejsza. Szaro-granatowy telefon po drugiej stronie biurka zachęcająco lśnił długo już nie spoconym bakelitem. Uspokojony nieco sięgnął po słuchawkę. – Z towarzyszem generałem proszę, tak z samym szefem…

– Nie wiem co to może być… Nie spotkałem takiej sztuki. Wielkie oko łypało przez mosiężna lupę ze zdumieniem przyglądając się monecie. – Całkowicie niezrozumiały jest napis „serwisdlakolekcjonerów” i „virtualmuseum”. Jako nienotowana, nie doczekała się jeszcze identyfikacji tych inskrypcji. Osobiście sądzę, że mają związek z tzw. kultem gromadnym uprawianym w świątyni, której wizerunek dostrzegam a odpowiadającym wcześniejszym wierzeniom osadzonym w zapobiegliwym zbieractwie. Wiązało się to przypuszczalnie z ustępującym co prawda, ale wciąż obecnym lądolodem, na długo pozbawiającym nie zbieraczy potrzebnych do przetrwania środków. Specjalista numizmatyk z wyraźną zadyszką, kraciastą chustką po raz kolejny przecierał zaparowane okulary. – Proszę się zwrócić do innego fachowca, ja się poddaję. Zniesmaczony generał zawinął monetę w równie kraciastą chustkę, o takim samym wzorze i kolorze krat. Skinąwszy na dwóch w „pekaesach” i ciemnych okularach skierował się do wyjścia. Wołga zapraszającym, skajowym wnętrzem objęła niepocieszonego szefa służb. Wąskie jak oczy generała, rozeźlone do czerwoności światła czarnego auta, oddalały się w strugach jesiennego deszczu.

Michal 1514

W aucie panowała cisza, słychać było tylko uderzanie kropel deszczu o karoserie samochodu oraz powolną pracę skrzypiących wycieraczek samochodu.
Zirytowany Generał trzymał mocno w zaciśniętej dłoni chusteczkę, w której była zawinięta moneta.
– Skąd ona pochodzi? Kto ją wybił? Co oznaczają napisy !? – takie pytania krzątały się po głowie Generała nie dając mu spokoju. Wtem ciszę przerwał kierowca.
– Generale, wydaję mi się że znam odpowiednią osobę która mogłaby Nam pomóc w rozwikłaniu zagadkowej monety.
– Hmm, a niby skąd Ty możesz znać taką osobę ? Skąd wiadomo, że ta osoba nas nie oszuka podając celowo niską wartość monety !!??
– Ależ Panie Generale! Jest to osoba w pełni zaufana! Proszę dać mi szansę i zgodzić się na wizytę u tego wyśmienitego specjalisty !!
– Eh… dobrze, jedźmy – powiedział obojętnie Generał.
Kierowca zahamował gwałtownie! po chwili zawrócił wciskając gaz do dechy! Silnik Wołgi wył niczym zarzynana świnia.
Generał postanowił się zdrzemnąć. Podczas drzemki miewał sny dotyczące monety, rozmaite sny !! Nagle z drzemki wybudziły go lekkie szturchania i ciche słowa kierowcy :
– Panie Generale, dojechaliśmy na miejsce.
Generał obudził się, zakręcił wąsem i wysiadł z Wołgi. Ujrzał przed sobą spory dom, wyglądał na poniemiecką budowlę. Rozejrzał się dookoła.
– Ładne miejsce, piękny park! Powiedział Generał z uśmiechem na twarzy.

Gdy wszedł do domu zobaczył zgarbionego staruszka, w siwej brodzie, który wyglądem przypominał świętego Mikołaja. Generał wszedł do izby i zobaczył potężne zbiory monet z różnych okresów, wiedział że trafił do poważniejszego kolekcjonera.
– Przejdźmy do rzeczy, powiedział kierowca.
Generał wyjął chusteczkę, położył na biurko i rozwinął. Na widok monety staruszek (numizmatyk) usiadł na krześle i westchnął.
– Co się stało? Skąd taka reakcja?, spytał Generał.
Staruszek po chwili wstał i bez słowa podszedł do starej komody, wyciągając z niej starą zakurzoną książkę. Kierowca i Generał spojrzeli na siebie i skinęli głowami – nie wiedząc o co chodzi. Staruszek przysiadł przy biurku i otworzył książkę na wybranej stronie.
– Wygląda na to…że po tylu latach moich poszukiwać, udało się znaleźć wielki skarb brata Kosmy! Nie wierzę! Wszystko jest opisane w tej księdze, która przechodzi z pokolenia na pokolenie w mojej rodzinie !
Zaciekawiony Generał wstał i oparł się o biurko krzycząc :
– O co chodzi ? Jaki brat Kosmo !? Kto to ? Co za skarb ? Numizmatyk opowiedział całą historię, podczas której Generał i kierowca zrozumieli, że posiadają niezwykle cenną monetę !
– Ale co jest na niej napisane ? Nie mogę rozczytać !
Staruszek ze łzami w oczach wypowiedział zdanie :
– „Serwis dla kolekcjonerów, myvimu.com”, …wielki skarb który próbuje odnaleźć od 50 lat został odkryty, od teraz dusza Kosma przestanie mnie nękać, może odejść w spokoju w zaświaty….moja misja została wykonana… – Powiedział staruszek, po czym zadyszał i zamknął powieki. Wystraszony Generał próbował obudzić numizmatyka, wołał do pomocy kierowcę lecz tego nigdzie nie było. Generał po chwili domyślił się, że kierowcą był duch brata Kosmy, który chciał aby jego drogocenny skarb został odnaleziony.

Malinaog

Był bardzo zdenerwowany. Nikt dotąd nie wiedział, skąd owa moneta pochodziła. Zatrudnił najlepszych specjalistów z całej Polski, ale nawet on ni potrafili rozpoznać tajemniczych napisów. A teraz ta historia z numizmatykiem. Ciągle po głowach chodziły im słowa „serwisdlakolekcjonerów”, „myvimu”. Co to do licha znaczy? Generał potajemnie, zawiniętą w chusteczkę i włożoną w metalowe pudełko od czekoladek tajemniczą monete schował na strychu, w swoim mieszkaniu w Gdyni. Nie spodziewał się, że kiedyś ktoś ją odnajdzie. Chciał mieć po prostu święty spokój.

Tomek112

Jest trop, jest trop. Harry gorączkowo pakował rzeczy osobiste i ubrania do plecaka. Przez telefon zarezerwował miejsce w samolocie do Warszawy. To tam w IPN. – Co to za skrót do diabła? W teczce tajnego agenta o kryptonimie GENERAŁ działającego na dwa fronty odnaleziono jakąś dziwną monetę, matrycę. Nikt nie wiedział co to jest, przecieki mówiły o tym, że najbardziej tęgie głowy nie potrafią sobie poradzić ze stwierdzeniem co to i do czego służyło. Na mikrofilmie wykonanym przez szpiegów widział niedokładny zarys i kilka liter ale czyżby to było to czego całe życie szukał jego mistrz? Przejmując jego spuściznę robił co mógł aby dociec prawdy, brakowało tylko tego jednego ogniwa i już by odkrył największą tajemnicę cywilizowanego świata…

Lot trwający wieczność wykorzystał do ponownego przestudiowanie notatek i rysunków swego mistrza. Znał te niezrozumiałe słowa na pamięć ale jeszcze raz wczytywał się w nie jak w katechizm: MUESUM LAUTRIV YM MOC. UMIVYM WORENOJCKELOK ALD SIWRES
Jego mistrz odkrył ten werset lecz całe życie nie mógł rozszyfrować jego tajnego znaczenia. Badania, podróże, wyprawy w różne miejsca ziemi pochłaniały majątek i lata pracy pozwoliły mu pogłębić swą wiedzę tylko o odkrycie tajemniczego symbolu, jakby hieroglifu oraz prymitywnego rysunku przypominającego Stonehenge zwieńczonego u góry trójkątem. Jego desperacja w poszukiwaniach wzmogła się, robił co mógł i w końcu po 37 latach bezowocnych poszukiwań wpadł w depresję, zdziwaczał i targnął się na swe życie. Ironia losu sprawiła, że Harry pojawił się w jego biurze prawie zaraz po tym fakcie, w ostatnich słowach mistrz przekazał mu swą wiedzę i notatki. Najpierw nieśmiało ale z czasem coraz bardziej chciał się uwolnić od testamentu mistrza nakazującego mu wyjaśnienie zagadki. Lot dłużył się, niespokojnie oczekiwał na spotkanie z Ministrem Spraw Wewnętrznych, który po długim przekonywaniu przez najwyższe kręgi CIA zgodził się na chwilę udostępnić mu TO.

Jadąc ulicami marzył o chwili kiedy będzie na pierwszych stronach gazet, czy to aby tylko jest TO o czym myśli? Czy znów nie jest to błędny trop ? Świat stał się cudowny, jest, Eureka! Ponad 40 lat pracy, badań, dociekań i doszedł do sedna zagadki, miał To w ręku. Mały, niepozorny przedmiot, przypominający nieudolnie wybitą starą monetę… Zdziwił się najpierw, rysunki mistrza były takie same, ale napisy zupełnie mu nie pasowały. Nagle dojrzał odbicie Tego w swej nienagannie wypolerowanej spince od mankietu i zamarł. To jest lustrzane odbicie szyfru powtarzanego codziennie od lat… I zrozumiał i pojął: MY VIRTUAL MUSEUM MYVIMU.COM SERWIS DLA KOLEKCJONEROW. Wielki byłeś Mistrzu von Daniken, Ty już dawno domyślałeś się, że oni TU wykonują Kosmiczną i nie z Tego Świata misję.

Październik 2010 – Polska. Właśnie zaczynają się zakrojone na wielką skalę działania rządu i instytucji państwowych przeciwko sklepom sprzedającym produkty kolekcjonerskie. Świat zbieraczy zaczyna ulegać zagładzie, konfiskowane są całe kolekcje, długoletnie zbiory i znaleziska. Kolekcjonerzy obawiają się delegalizacji klubów, zrzeszeń, kółek zainteresowań. Jeszcze nigdy świat zapaleńców i pasjonatów nie przeżywał takiego dramatu. Zbiory sklepowe są konfiskowane i badane pod każdym względem, składu chemicznego, działania, zastosowania. W magazynach rządowych są tysiące eksponatów, całe sztaby chemików i naukowców działają dzień i noc aby podważyć ideę kolekcjonerstwa. Prace są skuteczne prawie w 100%, tylko jeden produkt wytrzymał testy, kontrole, przez niego cała idea walki z kolekcjonerstwem może zostać zniweczona. Jest to pigułka o metalicznym wyglądzie z oznaczona 1 oraz symbolem budynku ( prawdopodobnie jedna działka na użytek domowy ). Kilkadziesiąt egzemplarzy tego produktu kolekcjonerskiego spędza sen z powiek odpowiedzialnych za akcję.

Malinaog

– Dzień dobry. Ja w sprawie mieszkania – mówił przez słuchawkę telefonu młody student I roku historii.
– Tak. Nadal aktualne – Odpowiedziała pani „z drugiej strony”.
– Jak dużą ma powierzchnię i ile ma lat – Pytał zainteresowany kupnem mężczyzna.
– Niech się pan sam przekona. Poddenerwowany jechał pod wskazane miejsce. Teraz nie łatwo o jakieś przyzwoite mieszkanie dla studenta – myślał. Oby się udało. To chyba tutaj – powiedział do siebie, gdy dojechał pod starą kamienicę. – Dzień dobry. Dzwoniłem. – Tak. Proszę za mną – przerwała właścicielka mieszkania. Po pokazaniu wszystkich pomieszczeń mieszkalnych dodała, że znajduje się tutaj także strych, a mieszkanie należało niegdyś do pewnego polskiego generała. Zadowolony z zakupu młodzian, zaczął pakować swoje rzeczy z rodzinnego domu.
– Jestem z ciebie dumny synu – pogratulował mu dumny ojciec.
– Dzięki tato.
Po spakowaniu się student pożegnał się z rodziną i odjechał do swojego nowego mieszkania.
Na drugi dzień miał przyjechać ojciec i pomóc mu wnieść meble. Tak tez się stało.

Podczas remontu w jednej ze ścian znaleźli dziwne przedmioty: jakiś stary medal, wstążkę oraz fotografie. Nowy gospodarz, ze studiował historie od razu rozpoznał fanty.
– Dodam je do mojej kolekcji – pomyślał. Po wypiciu herbaty z ojcem zabrał się za strych. Był bardzo zakurzony i pełen rupieci. Zaczął sprzątać. Większość rzeczy wyrzucił, bo były mu niepotrzebne, lub zniszczone. Lecz znalazł tam także skrzynkę. Położył ją na przy drzwiach. Tam odkładał rzeczy, które chciał później wykorzystać, wydać, lub schować. Po wysprzątaniu strychu zabrał się za skrzynkę. Nie była specjalnie zabezpieczona, wiec bez problemu ją otworzył. Znalazł w niej chusteczkę. A w chusteczkę było coś zawinięte. Odwinął ją i ujrzał monetę. Była bardzo stara. Nie umiał rozszyfrować napisów na niej. Zaczął szukać w internecie, lecz tez nic nie znalazł. Zaniechawszy poszukiwań informacji monetę schował do szuflady. Po ukończeniu studiów i rozpoczęciu kariery zawodowej zaczął interesować się kolekcjonerstwem. Godzinami chodził po polach, lasach i szukał pozostałości po dawnych czasach. Zafascynowany założył serwis dla kolekcjonerów, a owa moneta stała się symbolem serwisu.

Styczeń 2011- zapada decyzja, aby pozbyć się problemu przekazując go do jakiegoś muzeum.
Wybrano MYVIMU, które dziwnym trafem ma w nazwie wiele wspólnego z wymienionym „produktem kolekcjonerskim”

Malinaog

Pewnego, słonecznego dnia do drzwi byłego studenta zapukał pewien gość. Był to kurier. Wręczył mu dość dużą i ciężką paczkę. Paczka była tajemnicza, bo pochodziła aż z Turcji ! W środku znalazł mnóstwo monet, identycznych jak ta, którą znalazł na strychu. Przypomniał sobie o zbliżającej się rocznicy swojego serwisu. Pomyślał, aby stworzyć konkurs, w którym można wygrać jedną z owych monet. Tak tez się stało.

Epilog

Yuppi

Kościsty szczęk niespodziewanie wmieszał się w inny, który był mu poniekąd znany ale w tych okolicznościach niespodziewany. Obejrzał się i zza ogromnego dębu dojrzał rzekę a po drugiej stronie, rybaków tych samych, których widział dnia poprzedniego. Te same łodzie i sieci oraz kobiety wykonujące te same czynności. Odwrócił wzrok w przeciwną stronę a tam spotkał widok, który zmroził krew w jego żyłach. Stał tam głaz, ten sam, który wczoraj przetoczył na miejsce, gdzie zakopał część łupu. Cały dzień wędrówki do rodzinnej wioski zaprowadził go w miejsce, z którego wyruszył. Biały sen wyprzedził Jakuba pomijając pewne, najważniejsze dla niego rozdziały. Pomnik snów już tu stoi ale nie wielki i wspaniały, jak na srebrnej monecie a niepozorny, ukryty przed wzrokiem grzesznych. Pomnik stoi tu, mimo, że rzeką nie spłynął ani jeden statek z solą. A Jakub? Kto to wie…

Podziel się tym artykułem!