ZAGINIONY SKARB BRATA KOSMY – NIEDOKOŃCZONA OPOWIEŚĆ

Z okazji zbliżającej się 1 rocznicy powstania serwisu myvimu.com, zapraszamy do wspólnej zabawy i uczestnictwa w  konkursach. Jednym z nich jest zapoznanie się z początkiem, a może środkiem opowieści, której brakujące elementy napiszecie… sami. Pragniemy zachęcić wszystkich do uczestnictwa w zabawie, której finałem będzie wartościowa nagroda. Wyłoniony drogą głosowania Wszystkich użytkowników serwisu Autor najciekawszego fragmentu opowieści o skarbie monet, otrzyma bardzo cenną, przydatną w pracy nad swoimi zbiorami niespodziankę. Całą opowieść, efekt zabawy wszystkich chętnych opublikujemy także na blogu serwisu. Mamy nadzieję, iż trzeba będzie to robić w odcinkach :)

To tylko początek niezwykłych losów zaginionego skarbu brata Kosmy. Od Was zależy, czy dowiemy się jaką drogę przebył skarb do obecnych czasów i gdzie rozpoczął swoją wędrówkę. Fragment opowieści powinien być nie krótszy, niż kartka jednego dokumentu w formacie doc., napisanego czcionką w rozmiarze -12- Times New Roman. Propozycje prosimy wpisywać na forum w dziale ” O MyViMu” w przygotowanym do tego celu wątku. Dodatkowo, co jakiś czas w serwisie będą się pojawiać pytania dotyczące prezentowanego poniżej fragmentu opowieści. Osoba, która pierwsza udzieli poprawnej odpowiedzi otrzyma monetę. To nie koniec, dla tych, którzy poczują się zawiedzeni, planujemy wielką grę, także związaną z monetami. O szczegółach powiadomimy Was już niebawem.

*

Ostatnich dwóch jeźdźców wpuszczono do miasta. Kołysząc się ze zmęczenia, piórami przyłbic zamiatali opuszczane już zęby krat wielkiego gdaniska. Wpadając pospiesznie przez bramne strzelnice, promienie zachodu ostatnimi refleksami celnych grotów, grzęzły w błonach okien położonej naprzeciw karczmy. Za ławą siedział łowca. Sącząc sfermentowany jęczmień, przez szparę w błonie uważnie obserwował dwie odziane w zakonne płaszcze postacie. W obejmującej miasto szarówce majaczyły jeszcze dwa, ciemne krzyże, uginające się pod trudem wędrowców.

– Tutaj spoczniemy, bracie Kosma, sinobrody, zwalisty rycerz zajrzał w zmęczone oczy towarzysza. – To bezpieczny gród a i pomocy w naszej misji spodziewać się tu możemy. Szpital ich tu mocny i chędogi, braci przyjaznych sporo to i nasze dokumenta skarbnikowi zechcą donieść. Zaopatrzymy się tu w srebro i brąz, jako i gdzie indziej już bywało a gdzie i zakon nasz swoje sługi karmi. Odkąd król dał miastu prawa, dobrą monetę tu biją, poszukiwaną aż w italskich portach a i na wschodzie nie wzgardzoną, kiedy do handlu z psubraty przychodzi. Na spoczynek co rychlej bieżajmy, straże się za nami kręcą a i o dobre piwo jużem dawno nie pytał, co to je Angielczykowie, bracia nasi w wierze, od czasu, jak ich król był i osadził tutaj warzą.

– Dobrze już czerepie poczciwy, trudy za nami wielkie, odkąśmy kaplicę opuścili namordowałeś się do imentu bracie Damianie a i ja nazwę jej w tutejszym języku całą drogę powtórzyć próbując do cnam się umęczył. Jako to było, powtórz że raz jeszcze? Khwarzaszany…? Zdrożeni bracia szczęśliwi, pochylając głowy pod cyzelowanym w czarnym dębie nadprożem, zanurzyli się w płynące znad szynkwasu szmery i łowiąc wzrokiem bursztynowe iskry słane przez lepiącą się do pajęczyn rosę z rozlanego piwa, słodko zapadli w odległy kąt izby. Chociaż w przeciwległym narożniku, zaraz przy palenisku właśnie zwolniło się miejsce, obaj już nie zaprzątali tym własnej uwagi.

*

Krople potu kapały na suchą darń sosnowego lasu. Znikając natychmiast w piachu, nie pozostawiały żadnych śladów niedawno popełnionego grzechu, razem ze zdobyczą na wieki zapadały w czeluść zdarzeń. Łowca spojrzał na ciężki głaz leżący nieopodal. Oceniwszy siły napluł w dłonie i zastruganym drągiem przetoczył go na świeżo zakopaną zdobycz. Po drugiej stronie rzeki słychać było gwar rybaków wynoszących sieci na słońce, stawiających łodzie do góry dnem, nawołujących dzieci, krzątających się przy paleniskach kobiet. Zapach wędzonego morszczuka i solonych śledzi łakomie zawisł nad głową rabusia. W kabzie znowu dzwoniły przyjemnie srebrne monety. Chociaż wraz z tysiącem innych dopiero złożonych w ukryciu obiecywały wygodne i syte życie do reszty dni, było ich wystarczająco dużo, aby zainwestować w jakże lukratywny handel solą, spławianą tutaj wielką rzeką z żup królewskich i sprzedawaną na śledziowym markcie, opodal owego skrzypiącego, drewnianego kołowrotu spuszczającego ładunki na pokłady kolejnych kog. Odkąd sięgał pamięcią, przyglądał się tratwom i statkom płynącym z południa, po brzegi wypełnionym białym dobrem, od którego aż paliły popękane od sztormów dłonie. Soląc śledzie i flądry poprzysiągł sobie, że on też będzie brał do rąk jedynie bite srebro, którym sowicie płacono za białe złoto. Nie chciał, jak ojciec przez resztę życia rozpinać na wydmach sieci i razem z morskim wiatrem wyć z bólu po setnej beczce, za którą dopiero otrzymywał zapłatę. Zakon pilnował swojego jak oka w głowie. Pozwalał rybakom wyprawiać się do królewskiego miasta dopiero po oddaniu lwiej części urobku. Długo wzbierająca nienawiść popchnęła go w końcu do rabunku. Ci dwaj z karczmy nie byli może tacy źli, a i krzyże odmienne jakoby mieli to i gardeł nie położyli, a w całości puszczeni, nie jeden jeszcze skarb, gdzie w zamorskich krajach pewnie dobędą. Pocieszając się, potarł czoło i raźnym krokiem pociągnął do rodzinnej wioski. „Gdy nia ma się nic do stracania, może być już tylko lapiaj” zwykł mawiać dziadek, jak jego pradziad wiecznie służący zakonowi Pomorzak. Słowa starego rybaka dzwoniły w uszach, ścigając się z myślami o nowym życiu.

*

-” Nowa produkcja cenionego i szanowanego nie tylko na rynku krajowym radia zostanie uruchomiona niebawem w nowo powstających tutaj zakładach radiotechnicznych. Tu, gdzie przed wojną wysiłkiem robotników od podstaw zbudowano port, wybudowana będzie nowoczesna fabryka oddająca na potrzeby państwa wysoki dochód w cenionych i potrzebnych krajowi dewizach”. Stary telewizor dźwiękiem mruczącego ze znużenia transformatora, mimo to całkiem dziarsko objawiał elementy nowego planu 5 letniego. Henryk podźwignął się z koja i macając za wezgłowiem szukał Mocnych. Wczorajszego wieczora nie żałował sobie wcale. Byli nawet w „Bałtyku” a skończyli chyba w „Maximie”… Stojąca na stole makrela rozdygotanym wieczkiem otwartej puszki szczerzyła się zębami blachy do zdziwionego operatora maszyn budowlanych. – Czego tak trzęsie się? Nieruchome gałki wraz z głową skierowały się ku drzwiom. – Otwierać ! Łomot trwał już dobrą chwilę. – Służba bezpieczeństwa do jasnej cholery ! Oprzytomniawszy w jednej chwili, na sztywnych nóżkach dotarł do zamka. – Dyrma? Henryk Dyrma? Facet w jodełkowanej kapocie wywijał mu przed nosem legitymacją z czerwonym paskiem. – Zasadniczo tak, odparł i wskazał na krzesło – Sznowny pan, …eps, usiądzie… – Bez ceregieli Dyrma, idziecie z nami. Chwilę potem, przebierając w powietrzu gołymi stopami, pod wonnymi pachami dwóch smutasów leciał wprost do oczekującego pod sutereną Fiata. – Wyście dnia, roku, o godzinie operowali koparką na budowie fabryki sprzętu radiowego ? Wyście byli przedwczoraj na skwerze w antykwariacie ? Wyście wykopali ? Wyście przepili ? Dyrma !

*

– Tak towarzyszu premierze, tak… ależ wszystko zrozumiałem. Cały depozyt jest do waszej dyspozycji. Spocona słuchawka zawisła na osamotnionych od dłuższego czasu widełkach. Nikt przecież tego mi nie pokwituje, gorączkowo myślał szef urzędu. Jak ja mu to wyciągnę z sejfu ? Jedyny ratunek w szefie resortu, może on weźmie odpowiedzialność… w końcu nasza „firma” jest najważniejsza. Szaro-granatowy telefon po drugiej stronie biurka zachęcająco lśnił długo już nie spoconym bakelitem. Uspokojony nieco sięgnął po słuchawkę. – Z towarzyszem generałem proszę, tak z samym szefem…

*

– Nie wiem co to może być… Nie spotkałem takiej sztuki. Wielkie oko łypało przez mosiężna lupę ze zdumieniem przyglądając się monecie. – Całkowicie niezrozumiały jest napis „serwisdlakolekcjonerów” i „virtualmuseum”. Jako nienotowana, nie doczekała się jeszcze identyfikacji tych inskrypcji. Osobiście sądzę, że mają związek z tzw. kultem gromadnym uprawianym w świątyni, której wizerunek dostrzegam a odpowiadającym wcześniejszym wierzeniom osadzonym w zapobiegliwym zbieractwie. Wiązało się to przypuszczalnie z ustępującym co prawda, ale wciąż obecnym lądolodem, na długo pozbawiającym nie zbieraczy potrzebnych do przetrwania środków. Specjalista numizmatyk z wyraźną zadyszką, kraciastą chustką po raz kolejny przecierał zaparowane okulary. – Proszę się zwrócić do innego fachowca, ja się poddaję.

Zniesmaczony generał zawinął monetę w równie kraciastą chustkę, o takim samym wzorze i kolorze krat. Skinąwszy na dwóch w „pekaesach” i ciemnych okularach skierował się do wyjścia. Wołga zapraszającym, skajowym wnętrzem objęła niepocieszonego szefa służb. Wąskie jak oczy generała, rozeźlone do czerwoności światła czarnego auta, oddalały się w strugach jesiennego deszczu. Cdn?

Podziel się tym artykułem!